1.
Pierwsze wrażenie:
Wzdycham
cicho i patrzę jeszcze raz na adres, który nic mi nie mówi. Dochodzę do
wniosku, że te dwa słowa nie mogą oznaczać nic więcej niż imię i nazwisko
głównej postaci. Muszę tutaj zaznaczyć, że raczej nie lubię, kiedy coś jest
zatytułowane imieniem i nazwiskiem głównej postaci. Jak jest jeszcze coś
oprócz… No, może zainteresować, chociaż zupełnie nie musi. Jak jest tylko
godność danej postaci… cóż. Mnie nie zainteresuje. Szczególnie dziwi mnie,
dlaczego nie nadałaś temu opowiadaniu jakiegoś ciekawego tytułu, skoro wiąże
się ono ściśle z innym, które zatytułowałaś bardzo dobrze. No nic. Czekam na
coś, co mnie zainteresuje, bo „Laurie Riley” naprawdę nic mi nie mówi.
Napis
na belce został zapisany bez cudzysłowu ani autora. Nieładnie. Nie, żebym
lubiła Paulo Coelho (dla mnie to niespecjalnie oryginalny pseudofilozof, który
nie tworzy nic nowego), jednak należy mu się na tyle szacunku, żeby jego słowa
wetknąć w cudzysłów i napisać, że to jego. Bez tego, używanie tego cytatu to
zwyczajny plagiat. Radzę to poprawić.
Z
kolei napis na nagłówku jest po angielsku i do tego zupełnie inny. Już tyle
razy mówiłam, że wolę, jak blog ma jedno hasło przewodnie. Nie mogłoby na
nagłówku widnieć to samo zdanie, co na belce?
Podsumowując,
mam bardzo mieszane uczucia. Coś sprawia, że jakoś nie mam ochoty brnąć w to
dalej. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegłam nic oryginalnego ani odkrywczego.
Może jedynie to, że chociaż to fanfiction potterowskie, nie znalazłam na blogu
jeszcze ani jednej Lily Evans i mam szczerą nadzieję, że tak pozostanie.
2/5
2.
Prezencja strony:
Cóż.
Z nagłówka spogląda na mnie dziewczyna, której nie polubiłabym już za samą
twarz. Do tego egzystuje tu w trzech wersjach, co nieco mnie przytłacza.
Domyślam się, że jest to tytułowa Laurie. Niemniej samo wykonanie nagłówka
wydaje mi się naprawdę profesjonalne i estetyczne (i ani trochę nie przeszkadza
mi fakt, że nie wykonałaś go sama; mi się ma dobrze patrzeć i to tyle). Podoba
mi się też jego kolorystyka. Natomiast połączenie kolorystyki nagłówka, czyli
ciepłej, herbacianej czerwieni z paskudnym, szpitalnym niebieskim jest
niewybaczalne! Dużo, ekstremalnie dużo lepiej wyglądałyby tam odcienie bordo i
ubolewam nad tym, że ich tam nie ma. Ten niebieski do niczego tu nie pasuje i
wygląda naprawdę okropnie. Plus za wyjustowanie tekstu i akapity oraz za
porządne, logiczne menu. Oprócz tego całkiem ładnie prezentuje się czcionka
Twojego bloga i za to również plusik. Nie wiem tylko, po co ci archiwum, skoro
masz spis treści, ale może to kwestia mojego pedantycznego minimalizmu.
8/10
3.
Treść:
a)
fabuła opowiadania:
Rozdziałów
masz jedynie pięć, czyli z prologiem będzie tylko sześć pozycji do przeczytania
i zanalizowania, toteż postanowiłam omówić każdą z nich osobno.
Jeśli
chodzi o prolog to muszę przyznać, że zbytnio mnie nie zaskoczył, chociaż
całkiem dobrze się czytało. Jednak dla mnie jakieś to przydługie było na prolog
i mogłoby być bardziej dramatyczne. Najbardziej podobała mi się ostatnia jego
część, kiedy Laurie zastała śpiące głęboko rodzeństwo, a jej rodziców nigdzie
nie było. To mnie zaciekawiło i sprawiło, że mam ochotę czytać dalej i
dowiedzieć się, co się stało.
Po
lekturze pierwszego rozdziału stwierdzam, że coś mi tu ostro nie gra. Po
pierwsze, rozdział ciągnie się jak flaki z olejem i jest niemiłosiernie nudny.
Mam wrażenie, że tutaj kompletnie nic się nie działo, po prostu jadą sobie
ludzie pociągiem i prowadzą nudną, nic niewnoszącą konwersację, a opisy emocji
nie istnieją. Owszem, opisujesz, jak ktoś się czuje, ale robisz to z takim
natężeniem emocji, że pewnie nawet gdybyś opisywała dojmującą rozpacz (czego mi
brakuje po zaginięciu rodziców głównej bohaterki), chciałoby mi się spać.
Właściwie, paradoksalnie najciekawszą postacią tutaj wydaje mi się Evelyn,
chociaż w całym rozdziale mówi raptem jedno zdanie. A jednak, ona mnie
intryguje, jej siostra niesamowicie nudzi.
Czytam
rozdział drugi i stwierdzam z przykrością, że nic się nie zmieniło. Opowiadanie
mnie nie wciąga, ani trochę. Brakuje mi emocji i przemyśleń. Brakuje mi humoru,
brakuje mi uczniowskiego żargonu. A na domiar złego, główna bohaterka zdążyła
mnie już tak do siebie zniechęcić, że najchętniej zobaczyłabym ją martwą. Jest
tak obrzydliwie porządna i przez to sztywna, że mam jej koszmarnie dość.
Stworzyłaś postać, która nie ma w sobie absolutnie nic spontanicznego, jest
jednocechowa i nudna. Nic dziwnego, że opowiadanie czyta się tak topornie,
kiedy myśli głównej postaci są tak jednotorowe i poukładane, że wszystko można
przewidzieć trzy linijki tekstu wcześniej. Miałam nadzieję, że Simon trochę
ożywi atmosferę, ale niestety. Ekscentryczny, amerykański hipster jest tak samo
nudny i bez wyrazu.
Laurie
dalej nie lubię, jednak postać Simona zaczyna mnie powoli do siebie
przekonywać. Powoli… Rozdział trzeci jakby wnosił trochę więcej i nie miałam
wrażenia, że z nudów zaraz wydłubię sobie lewe oko, czy coś równie wspaniałego
wykonam. Nie, teraz było nawet nieźle. Owszem, akcja nadal nie istnieje, a opisy
przeżyć wewnętrznych są na poziomie minus osiemnastym, ale jest lepiej. Może
nawet nie będzie tak źle. Szkoda tylko, że mam oceniać fabułę opowiadania, a
póki co… nie widzę tam fabuły?
Muszę
przyznać, że rozdział czwarty był o wiele lepszy. Aż zaczęłam wierzyć, że się
odkujesz i jeszcze zdołam polubić Twoje postacie. Laurie dalej mnie
niemiłosiernie irytuje, za to Simon wyraźnie nadrabia. Opisy również były
jakieś żywsze, a czytając o szlabanie zdarzyło mi się nawet uśmiechnąć. Cóż. Nie
powiem, że mnie nie cieszy ta poprawa.
Hmm…
Mała Alice jest przeurocza, to Ci muszę przyznać. Również, tak jak Simon,
ożywia to opowiadanie, które, co by nie mówić, żywe nie jest. W tym rozdziale
powróciłaś do paskudnie nudnej konwencji. Opisy idą Ci już jakby lepiej, ale
jeśli chodzi o humor, jakość rozmów, czy chociaż cień akcji… Oj kruchutko. Nie chodzi
mi tu o jakąś nie wiadomo jak wartką akcję, pościgi, pojedynki, podróże i takie
różne, ale mimo wszystko… Aż mnie boli twarz od ziewania, kiedy pół rozdziału
czytam, jak Laurie prowadzi obrzydliwie drętwą konwersację z przyjaciółką. Od
kiedy to z przyjaciółkami rozmawia się w ten sposób?
Podsumowując,
Twoja fabuła może spokojnie wystąpić o certyfikat środka nasennego. O ile
sposób pisania wymaga tylko trochę korekty, a poprawność językowa nie pozwala
sobie nic zarzucić, tak akcja wije się w śmiertelnych konwulsjach. Momentami
jest nieco żywiej, ale zwykle ustawicznie NIC się nie dzieje. Może jeszcze
zacznie, napisałaś w końcu, że nie znosisz pisać rozdziałów wprowadzających…
Jednak na chwilę obecną, nie jest dobrze!
10/25
b)
świat przedstawiony:
Świat
stanowi głównie Hogwart, jednak wystąpiły także opisy innych miejsc. Opisy
świata są zwykle bogate i dość barwne. Czytając je, niejednokrotnie widziałam
opisywane przez Ciebie miejsca. Uważam, że to spore osiągnięcie, gdyż w moim
odczuciu mało komu w ogóle chce się tworzyć opisy świata. Myślę, że tutaj
poradziłaś sobie bardzo dobrze, co mnie niezmiernie cieszy.
10/10
c)
kreacja bohaterów:
Zacznijmy
od tej wstrętnej Laurie. Powiem Ci, że mam szczerą nadzieję, że nigdy w życiu
nie spotkam takiej osoby. Owszem, znalazłabym sposób na chwilowe ożywienie jej,
ale pewnie byłaby martwa, gdybym z nią skończyła. Twoja postać jest koszmarnie
drętwa, nudna, zbyt poukładana, nie ma poczucia humoru, a przy tym jest tak
paskudnie nienaturalna, że bardziej się chyba nie da. Niemal każda wypowiedź
panny Riley ma posmak drewna. Nie wiem, czy o taki efekt Ci chodziło, ale u
mnie Laurie wywołuje obrzydzenie. I jeszcze jedno? Ona aurorem? Nie. Ona to się
nadaje na posadkę w czymś pokroju magicznego urzędu skarbowego (o ile coś
takiego istnieje).
Jamie
jest mdła, jednak budzi dużo sympatyczniejsze emocje niż Laurie. Niemniej
zrobiłaś z niej bardzo nieładny rodzaj bohatera, którego ja nazywam „przydupasem”,
a moja polonistka z gimnazjum „asystentem” głównego bohatera. Bo też co ona
robi? Gawędzi z Simonem, chichocze, pogrąża się w myślach… I jest wiecznie
ganiona przez przyjaciółkę o usposobieniu starej panny. Swoją drogą, jak ona
daje radę znieść towarzystwo Riley?
Simon.
Tak, jego nawet lubię. W prawdzie osobiście nie widzę go jako kogoś
nieśmiałego, bardziej gościa pokroju młodego Syriusza Blacka, ale to raczej
dlatego, że w moim świecie nie istnieje taka hybryda jak nieśmiały buntownik. A
jednak młody May mi się podoba. Jest sympatyczny i ożywia Twoje opowiadanie.
Poniekąd czyni nawet Laurie nieco bardziej znośną. Tylko nieco, ale w tym
przypadku to sukces na miarę wygrania maratonu.
Bez
pamięci zakochałam się w Alice, mogłabym nawet wyobrazić sobie kilka scen z nią
przy udziale małych Huncwotów (którzy na pierwszym roku jeszcze się tak nie
nazywali, ale mniejsza z tym). Właściwie jest najsympatyczniejszą postacią i
wzbudza we mnie naprawdę ciepłe uczucia, razem z instynktem macierzyńskim.
Szkoda, że jest tylko siostrą przyjaciela głównej bohaterki…
Więcej
postaci nie opiszę, bo za mało o nich było. Niemniej, punktów dostaniesz dużo,
nawet za Laurie. Jeśli zrobiłaś to celowo, należy Ci się ich przynajmniej
siedem… Tego jednak nie jestem pewna, a wręcz raczej wątpię, dlatego pięć.
5/10
d)
opisy i dialogi:
Jeśli
chodzi o opisy, są całkiem niezłe. Owszem, za mało w nich ładunku
emocjonalnego, przez co bywają suche jak wióry, ale przynajmniej są poprawne
stylistycznie i całkiem nieźle się je czyta. Natomiast gorzej jest z dialogami.
Zdarzają się takie, które mi się podobają, jednak zdecydowana większość jest
koszmarnie sztuczna i nie pasuje zupełnie do uczniów. Nie, uczniowie nie mówią
kwiecistą polszczyzną, nie używają słów w stylu „nieprawdaż” (chyba, że
ironicznie), a najlepsze przyjaciółki nie rozmawiają ze sobą o pięknej
pogodzie, ani nie ustalają tematu rozmowy. Jesteś doskonałym przykładem kogoś,
kto pisze tak jak się pisze, a nie tak jak się mówi. Twoje dialogi są przez to
strasznie suche, mdłe i przesadzone.
5/10
4.
Poprawność językowa:
Tutaj,
nawet gdybym chciała, nie mogę Ci nic zarzucić. W całym tekście znalazłam kilka
literówek. Ale kilka, nie wiem nawet, czy chociaż trzy by się uzbierały.
Gratuluję i bez cienia wątpliwości daję dwadzieścia punktów.
20/20
5.
Oryginalność historii:
Hmm…
Niby fanfiction, ale dość niekonwencjonalne i traktujące o Twoich własnych
postaciach, dlatego myślę, że jest oryginalne. Do tego nie znalazłam tu nic
szczególnie oklepanego, za to było parę rzeczy, z którymi nigdy wcześniej się
nie spotkałam (jak ubiór Simona, czy artystyczne zapędy Alice), dlatego…
Kolejny maks.
5/5
6.
Dodatkowe punkty:
Tu
będzie gorzej, bo jakoś niewiele z Twojej twórczości wzbudziło we mnie jakąś
sympatię. Punkt za postać Alice, tego sobie nie oszczędzę. I niech będzie jeden
za, świadome bądź nie, stworzenie potwora (żeby nie było, to NIE jest
pochwała!)
2/5
Razem:
67/100
Ocena:
Zadowalający
Ech.
Powiem szczerze, że spodziewałam się lepszego wyniku. Rozczarowałaś mnie
treścią. Twój styl wydaje mi się wyuczony i pozbawiony życia. Miejscami czytało
się to to gorzej niż słynne „Nad Niemnem”. Idąc za tym, dla Orzeszkowej Nobel
się znalazł, ale wolałabym, żeby nikt jej nie docenił, lecz jej książkę dało
się czytać bez przymuszania. O Tobie powiedziałabym to samo. Musisz w ten tekst
tchnąć życie, musisz sprawić, by dialogi nie były sztuczne, a emocje wyuczone!
Popracuj nad tym, bo zapał i potencjał niewątpliwie masz!
Tymczasem
pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki za Twoją dalszą twórczość.
Alu, mkniesz jak burza. Zapał to ja widzę w Tobie! XD
OdpowiedzUsuńDziękuję za ocenę, w sumie i tak jestem zadowolona ^^.
OdpowiedzUsuńSama też zdaję sobie sprawę, że jest nudno. na razie mam dopiero pięć rozdziałów, a nie lubię mknąć z akcją. Napierw piszę rozdziały wprowadzające, czego bardzo, ale to bardzo nie lubię, no ale niestety muszę przez to jakoś przebrnąć.
Laurie jest irytująca. Trochę przegięłam, czyniąc ją taką sztywniarą. Dziewczyna w gruncie rzeczy cierpi po zniknięciu rodziców, jednak ukrywa to właśnie za maską pedantyzmu. Wątek zaginięcia rodziców będzie kontynuowany, ale później, dużo później, a Simon niewątpliwie nieco "wyluzuje" Laurie. W końcu przy nim nie sposób długo pozostać sztywniakiem.
Co do tytułu, po prostu nie miałam pomysłu. Założyłam bloga bardzo spontanicznie, nie przemyślawszy tej decyzji do końca, a teraz nie opłaca mi się już zmieniać adresu, skoro wszyscy kojarzą ten.
Ciesze się jednak, że było kilka rzeczy, które ci się spodobało. Jeśli masz ochotę lepiej poznać bohaterów, zapraszam na mój główny blog, marmurowe-serce, którego akcja dzieje się 6 lat po wydarzeniach opisywanych na blogu o Laurie.
Ach, i zapomniałam sobie - serio tło bloga jest niebieskie? U mnie, w IE, było zdecydowanie szare, jednak teraz je przyciemniłam nieco i mam nadzieję, że jest lepiej.
UsuńU mnie też było niebieskie, ale podejrzewam, że ma to coś wspólnego z moim laptopem, który chcąc nie chcąc ma po prostu jaśniejszy ekran... ;>
UsuńNo to nie wiem, pewnie zależ☺y od komputera, bo ja ustawiałam pod kątem swojego i zdecydowanie było jasnoszare. Na pewno bym nie zrobiła celowo takiej gafy jak połączenie czerwonego z niebieskim.
UsuńMoże to również kwestia mojego laptopa, ale dalej jest uparcie niebieskie... Hmmm... może też przeglądarka ma coś do rzeczy? Z resztą, mniejsza z tym. Pewnie i tak niedługo zmienisz szablon, skoro pisałaś, że lubisz zmiany ^^
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie poznam bohaterów Marmurowego Serca, kiedy tylko będę miała więcej czasu ^^
Pozdrawiam!
Ok, to zapraszam, jak coś ^^.
UsuńCo do tła, może to faktycznie wina przeglądarki, bo u mnie wszystko wygląda bardzo ładnie. Znam się na grafice dość dobrze, mimo, że sama nie umiem jej robić i staram się, żeby szablony wyglądały dobrze. Zresztą widziałam kiedyś swoje blogi w mozilli i stwierdzam, że w IE wyglądają zdecydowanie dużo lepiej, są wyraźniejsze czcionki, a w mozilli są takie cieniutkie literki.
Szablony często zmieniam. Wracając do różnic w cytatach: belkę ustawiałam ja (zresztą muszę poprawić ten cytat, brałam go kiedyś gdzieś z neta), a szablon wykonywano mi na zamówienie, więc ktoś inny wybierał cytat do niego.
Jednak cieszę się, że przypadł ci do gustu Simon, to moja ulubiona postać ;). Jest tak mało potterowski, ale lubię takich dziwaków ^^.