Oceniam: www.astralilov.blogspot.com
Ładuję
komórki porcjami Milki z ryżem, którą uwielbiam i popijając mleko spoglądam na
szare niebo za oknem. Brakowało mi oceniania, dlatego zaglądałam na Legilimens
tak często jak dałam radę – Oceny są dla mnie jak przystań – tyle razy już
wracałam i musiałam się żegnać. Piękne wspomnienia, wspaniała ekipa!
Przechodząc
do meritum, mam nadzieję, że nie wyszłam z wprawy, ale proszę o wytknięcie
ewentualnych usterek. Na tapetę idzie blog o dziwnie brzmiącej nazwie, a jedyne
moje skojarzenie, to łacińska sentencja”per
aspera ad astra”, ale zakładam, że jest błędne i w sumie jedyne, czym ten
adres mógłby być to imię i nazwisko głównej postaci. Swoją drogą, cóż za
bezpieczne słowo – „postać” – nie trzeba się trudzić z określaniem płci! Jeżeli
to będzie stan faktyczny, to muszę przez chwilę w ciszy ubolewać nad tym
osobnikiem, zdecydowanie nie jestem zwolennikiem dziwnych imion, chociaż tutaj
akurat nazwisko sugeruje wschodniosłowiańskie korzenie, a jak wiemy imiona tej
kultury cechują się niemałą oryginalnością. Idę odwiedzić swoją ulubioną stronę
o znaczeniach imion wszelkiego rodzaju i ich pochodzeniu – może tam znajdę
jakiekolwiek odniesienie do słowa „Astra”.
Moje pierwsze skojarzenie nie było błędne, ponieważ imię oznacza po prostu
gwiazdę, źródłosłów ma w Grecji, rzadko natomiast spotykane od XX wieku.
Przypomnę tylko, że dalej poruszam się w daleko posuniętej sferze domysłów.
Kliknęłam
w link, otwiera się grzecznie i szybko i przyjemne ciepełko rozchodzi mi się po
sercu, bo poznaję cytat czytanej wiele razy, a odłożonej niedawno na półkę „Komnaty
Tajemnic”. Moją ulubioną wypowiedzią bezpośrednią pani Rowling na zawsze
pozostanie „Hogwart will always be there
to welcome you home”, ale te słowa, które przekazywała nam na papierze
przez całą serię Pottera mają w sobie niezaprzeczalną magię. Uśmiecham się
delikatnie, dosłownie jednym kącikiem ust, bo belka pozwala mi żywić nadzieję,
że blog podpada pod kategorię, która jest bliska mojemu sercu i z której nigdy
nie wyrosnę, a wręcz przeciwnie – zawsze będę do niej wracać.
Idźmy
za ciosem! Szaro tutaj, nawet bardzo, wręcz przygnębiająco, ale kiedy widzę
napis na nagłówku mam ochotę śmiać się do rozpuku – czyżby to był Kamelot? Nie
dalej jak wczoraj koleżanka puściła mi „Love You To Death”. Może niekoniecznie
moja stylistyka, ale przyjemna piosenka. Podobne odczucia mam w stosunku do
nagłówka – dzieła Elfaby, którą skądinąd bardzo lubię. Tym razem trochę nie
podobają mi się zastosowane efekty, bo w niektórych miejscach wygląda to tak,
jakby dziecko paluchami umazianymi czymś mokrym przeciągnęło palcami po
obrazku. Dużo jest wtopień, ale szarości powodują, że one się rozmywają i
trochę traci to na uroku – zawsze uważałam, że ten konkretny zabieg powinno się
stosować do przemycania jakichś smaczków dotyczących opowiadania, a nie do
tworzenia różnorodnego tła, ale nie mój cyrk, nie moje małpy. Jak mówiłam,
wygląda to przyjemnie, bo jest estetycznie, a jeśli jest spełnione to drugie kryterium,
to ja się nie przyczepiam.
Karmiąc
dobry humor zabieram się za wrażenie ogólne – start jest bardzo przyjemny.
Zjeżdżam niżej, żeby ocenić sobie całokształt po okładce – niby tak nie wolno,
ale ja przyzwyczaiłam się do tego, że lubię zacząć z jakąś opinią. Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy, to to,
że używasz czterech różnych czcionek – nie wiedzieć czemu, lekko mnie to
zdziwiło i chyba trochę rozczarowało – po co aż tyle? Może niewprawne oko nie
zauważy, ale linki w menu kart są Times New Roman, rozdziały piszesz Georgią
(moją ulubioną, swoją drogą), daty i ogłoszenia sygnuje Verdana, a do tego
dochodzą jeszcze nagłówki poszczególnych działów, następną, znów różną. Bardzo
to ładne, tylko trochę mnie irytuje taka niekonsekwencja, głownie chodzi mi o
tego nieszczęsnego Timesa w kartach.
Kolejna sprawa dotycząca kart – wśród normalnych nazw bardzo wybija się „xBC”,
co, jak zakładam, jest Twoim nickiem. Niech sobie żyje swoim życiem, ale czy
nie byłoby ładniej, gdyby zamiast tego znalazł się tam napis „Autorka”?
Jedziemy
niżej. Gif. W dodatku kolorowy. Z serialu, którego absolutnie nie kojarzę, bo
zakładam, że to serial, a nie film. No, dobrze, pozostawmy to bez komentarza i
brnijmy dalej, chociaż na razie im dalej w las, tym więcej drzew. Posegregowane
w archiwum rozdziały, odnośnik zarówno do strony z szablonem, jak i do
ocenialni, nie naszej, żeby było ciekawie i w tym momencie wpadłam na zbawienny
pomysł sprawdzenia, czy znajdujemy się w linkach, a jeśli tak, to gdzie? Jako
osoba uważająca się za człowieka inteligentnego postanowiłam sprawdzić najpierw
kartę zatytułowaną „Linki” i – szukajcie, a znajdziecie – bingo. Zostawiamy
otwarte, później się przyda, a ja sama zjeżdżam jeszcze niżej na stronie
głównej i widzę coś, co powoduje, że mam ochotę wykonać klasyczny „facepalm”
czy też, bardziej wyrazisty, „face/keyboard”. Będę bardzo wrednym stworzeniem i
sprawdzę dumne urządzenie Googla zwane translator, które nie mam zielonego
pojęcia w jakim celu wstawiłaś na swój blog. Już w pierwszej linijce w języku
angielskim kobieta dokonała zmiany płci, dziękuję, nie będę się zagłębiać
dalej. Po rosyjsku brzmi to równie tragicznie, podaruję sobie niemiecki, bo
przy nim musiałabym prosić o pomoc. Po co? To jest jedno z absolutnie najmniej
pożądanych ustrójstw. Myślałam, że już wszyscy się zorientowali, że z Google
Translate korzysta się tylko w celu przetłumaczenia pojedynczych słów, a i to
nieraz trzeba poddać kontroli. Nie należy kazać przetrawiać tej usłudze całego
zdania, a co dopiero opowiadania! Tego się zwyczajnie nie robi.
Się
rozczarowałam. Przynajmniej na dole strony jest możliwość dołączenia do grona
obserwatorów i wystarczą dwa kliknięcia, zamiast mechanicznego wprowadzania
adresu do listy Google.
Z
lekką dozą niepewności odkrywam pierwszą kartę „O opowiadaniu”. Oj, błyskają do
mnie kadry z „Zakonu Feniksa”, co, nie wiem, czy wspominałam, nie nastawia mnie
pozytywnie. Mam nadzieję, że pierwsze zdanie nie jest napisane na wyrost, ale o
tym przekonamy się dopiero po analizie tekstu, co nie zmienia faktu, że jestem
już przyzwyczajona do rozczarowań. Trudno jest stworzyć postać naprawdę
stuprocentowo niekanoniczną, a ironia wbrew pozorom jest środkiem
stylistycznym, z którym trzeba obchodzić się ostrożnie – nie w każdej sytuacji
ten element pasuje, a jego przesyt może być denerwujący, dlatego liczę na to,
że „szczypta” faktycznie nią będzie.
Bohaterka imię ma jednak inne – wygląda na to, że mój domysł nie był trafny.
Trochę dziwnie brzmi nazwisko, bo przywodzi mi na myśl od razu Dolly,
sklonowaną owieczkę Dolly, a po chwili Dolly Parton. Niezbyt szczęśliwe. Swoją
drogą, kombinacja pierwszego rzędu to jej imię.
W tym momencie „Parvati” zaczęło mi się podobać. Jakoś nigdy nie byłam w
stanie przekonać się do amerykańskiej wersji tego imienia, a tym bardziej, do
nadawania imienia oznaczającego kwiat córce Śmierciożerców, ale jak widać taka
tradycja (mam tu na myśli Pansy Parkinson, jak i siostry: Astorię i Daphne
Greengrass). Wyjątkiem była chyba tylko nieszczęsna Millicenta Bulstrode.
Napisałaś,
że opowiadanie powstało „dość dawno temu”,
nijak nie mogę się z tym zgodzić, bo o ile przez dwa lata sporo się może
zmienić, o tyle nie nazywałabym tego długim okresem czasu. Dalej – „najlepsza niemalże siostra”? Chyba
zabrakło tu jednego wyrazu. Wyjaśniła się natomiast kwestia adresu i tego, czym
jest Astra Lilov, ponieważ jest to miotła. Szkoda, że jak mówisz, wybrałaś coś,
co nie jest szczególnie powiązane z opowiadaniem, a jest jedynie wątkiem
pobocznym, ale dobrze, że to coś charakterystycznego. Blogspot daje możliwość
zmiany nazwy, więc jeśli wymyślisz coś bardziej odpowiedniego, to zawsze możesz
przenieść się na inny adres.
Bohater
dynamiczny jest kanonem od czasów szekspirowskiego Makbeta, więc to żadna
nowość. Niemniej jednak, jeśli pierwsze rozdziały są faktycznie pisane dwa i
pół roku temu, to przed ponownym ich publikowaniem poddałabym je gruntownej
korekcie i poprawie – nie wiem, czy to zrobiłaś, oceniam tylko, jakie kroki
sama bym podjęła.
Przenoszę
się do karty poświęconej Tobie. Podejrzewałam, że obrazek będzie się ruszał,
ale ku mojemu zaskoczeniu stoi w miejscu, dla pewności więc klikam i okazuje
się, że jednak żyje. Chyba zwyczajnie nie ma ustawionej pętli, albo coś w ten
deseń, nie znam się. Po tych parunastu zdaniach, które do tej pory przeczytałam
zapowiada się dobrze pod względem stylistycznym – ładnie piszesz, wyrażasz
myśli. Przekonam się niedługo, czy to nie jest wyłącznie perfekcja małej formy.
Tymczasem przeglądam linki i widzę jeden bardzo dobrze znany poza naszą stroną.
Oprócz wymienionych jest wywiader, co osobiście sobie cenię i link do innego
Twojego bloga, jak zdążyłam zauważyć odwiedzając wcześniej linki. Wszystko
poukładane, na odpowiednim miejscu, jest dobrze.
Jak
już poopowiadałam o swoich wrażeniach, to muszę w tym miejscu zaznaczyć, że to
wszystko, co jest powyżej, podobnie jak cała ocena jest moim wrażeniem
subiektywnym, więc proszę się na mnie nie oburzać, że nie podoba mi się użycie,
np. takiej ilości czcionek – to moim zdaniem zdaniem niepotrzebne.
Przechodzimy do treści właściwej, na pierwszy ogień idzie „Wprowadzenie”.
Skłonność
do „nieuległej erudycji” powaliła
mnie na kolana, chociaż nie jestem przekonana, czy to wrażenie pozytywne.
Raczej ogromne zdziwienie. Efekt wyszedł dość komediowy, a chyba nie takie było
założenie tego zwrotu.
„Dahlia
opanowała sztukę polemiki bardzo szybko, a każdy, kto kiedykolwiek miał
przyjemność dyskutowania z nią, już skutecznie
wyleczył się z przekonania o stereotypie głupiej blondynki.”
„dość
małe, ale za to pełne usta” – kiedy to przeczytałam, to wyobraziłam sobie te
wszystkie dziewczyny, które mają usta napompowane kwasem hialuroniwym.
„Niestety
nie mogła poszczycić się słodkimi dołeczkami przy uśmiechu, nad czym
ubolewała.” – dołeczki w policzkach to wynik defektu niektórych mięśni
twarzowych (konkretnie ich nieobecności), taka mała uwaga od studentki
medycyny, bo nie wiedzieć czemu wszyscy zawsze o tym piszą.
„Co
prawda mogłaby mieć te kilka centymetrów więcej na
długości i trochę mniej w szerokości (...)” – niby skreśliłam tylko jedną
rzecz, ale tak naprawdę do według mnie całe to zdanie pozostawia trochę do
życzenia.
„zajął
się hodowlą magicznych zwierząt w potężnej stajni przy niewielkim domu rodziny
Dollynnn” – ze skrajności w skrajność.
„Hodował
głównie tesnale” – z całym szacunkiem, ale czy nie chodziło Ci może o testrale?
„ latanie
na miotle było drugą rzeczą, którą której nauczył Dahlię”
Myślę,
że zawarłaś w tym krótkim poście wszystko, czego czytelnik chciałby się
dowiedzieć na początku przygody z nowym bohaterem. Jednak ta szumnie ogłoszona
„niekanoniczność” bohaterów już teraz
jest dla mnie wątpliwa. Widzisz, w tym pierwszym poście zobaczyłam w Dahlii
bardzo dużo z Hermiony, wręcz przesadnie dużo. Natomiast jej przyjaciółka
zakrawa mi na żeński odpowiednik Pottera, ale zobaczymy, co z tego wyrośnie. Na
razie nie zapowiada się na niekanonicznych bohaterów.
Rozdział
pierwszy i hebanowe włosy Misty. Szkoda, że nie kruczoczarne, ale też odcień
czarnego. Jakoś zawiodłam się w tym momencie, czytając, że dziewczyna jest
Gryfonką, bo to prawdopodobnie oznacza, że i Dahlia nią jest. W tym wypadku
mamy precedens taki jak u Syriusza Blacka, jeśli natomiast jest Ślizgonką, to
mamy przyjaźń, która, bądźmy szczerzy, w tamtych warunkach nie powinna mieć
miejsca. Aczkolwiek to chwyt, po który bardzo często sięgają autorki opowiadań.
Jak na razie oryginalności szukam z lupą. Poza nazwą miotły, a jednocześnie
tytułem bloga.
„Sama
obecność blondynki przyprawiała go o mdłości – wciąż nie był w stanie jej wybaczyć jej tego”
„Ron
zaśmiał się perliście.” – Naprawdę? Całym sercem nienawidzę tego określenia,
ale u chłopaka!?
„ Przyjrzał
się swoim kartom. To rozdanie nie należało do udanych, bynajmniej nie dla
niego.” – Chyba nie zrozumiałaś znaczenia tego słowa, bo wyszło Ci w zdaniu
podwójne zaprzeczenie.
„ Wszyscy
wstrzymali oddech, z wyjątkiem Harry’ego, którego nozdrza falowały od
głębokich, lecz niespokojnych, wdechów.” – Za chwilę chłopak padnie
nieprzytomny na ziemię, bo się przewentyluje.
„Jedyne ,
czego byli pewni, to coraz bardziej
zagęszczająca się atmosfera i napięcie, które rosło z sekundy na sekundę.” –
Lepiej brzmiałoby „Jedyną rzeczą, której byli pewni, była (...)” / „Jedyną
rzeczą, co do której mieli pewność, była (...)”
„Misty i
Ron wpatrywali się pretensjonalnie w Harry’ego.” – Chyba „z pretensją”, bo
raczej o to chodziło.
Nie
rozumiem fenomenu pierwszych rozdziałów w pociągu, ale to chyba taka tradycja i
trudno się z nią kłócić. Zazwyczaj irytuje mnie tylko natychmiastowe
przeskakiwanie do momentu Ceremonii Przydziału, bez podróży z Hogsmeade do
zamku, czy oczekiwania przed Wielką Salą, bo przecież uczniów jest tak wielu,
że nie wejdą w jednym czasie.
Rozdział
drugi zastaje nas w oczekiwaniu przed wejściem na ucztę, kiedy Hermiona zauważa
rozmawiających na boku Dracona i Dahlię. Wnioskuję z tego, w jaki sposób
potraktowała to zachowanie członkini Trójcy, że Dollyn jednak jest Gryfonką.
Chyba czuję się trochę zawiedziona.
„Skoro
uciekł, to…, dlaczego nie było go wtedy w Ministerstwie?” – po co ten przecinek
po „to” na litość boską?
Okazało
się, że to wszystko jednak ma drugie dno, co bardzo mnie cieszy. Mimo oskarżeń
Harry’ego okazuje się, że Syriusz wręcz nakazał Dollyn ucieczkę. Sama
dziewczyna wydaje się być w niepokojąco bliskich stosunkach z Malfoyem. Czyżby
przyjaźń z dzieciństwa? Będę rozczarowana, jeśli okaże się to być rozwiązaniem
tej zagadki. Na początku chciałam się trochę oburzyć za jego legilimencyjne
popisy, ale przypomniałam sobie, że na tym etapie już otrzymał zadanie. W
dodatku na początku roku był bardzo pewny siebie. Dollyn wie, że Dracon ma znak
na przedramieniu, czemu mnie to nie dziwi? Natomiast w zastanowienie wprawia
mnie to, że Ron nie zareagował ani słowem na uwagę Hermiony na temat rozmowy
Malfoya i Gryfonki. Wystarczy wspomnieć jego zachowanie w stosunku do Kruma w
czwartej klasie, chociaż pozwalam sobie mieć nadzieję, że niemałe znaczenie
miało to, że to właśnie Granger się z nim wtedy kontaktowała. Tak, czy siak,
Weasley zdecydowanie nie jest pozytywnie nastawiony do Dracona i na pewno nie
puściłby mimo uszu wzmianki o jednej z jego przyjaciółek, jak śmiem sądzić,
rozmawiającej ze Ślizgonem.
O!
Gif Hermiony z szóstej części, jak mi miło! Uwielbiam tą scenę w książce, w
filmie mniej, bo niestety aktorka dobrana do roli Lavender psuje mi cały zamysł
estetyczny. Dahlia lubi eliksiry – cóż za nowość i zaskoczenie! Zauważyliście
ten sarkazm? To dobrze. Nie wiedzieć czemu lwia część autorek jako ulubiony
przedmiot swoich postaci obiera właśnie tę dyscyplinę. Przecież zaklęcia, czy
transmutacja są równie intrygujące, ale nie, tam przecież nie ma Snape’a, z
którego fanficki zrobiły niesamowicie seksownego, mrocznego Mistrza Eliksirów,
wymyślając tysiące sposobów na wytłumaczenie jego okropnej fryzury i nosa.
Dobra, stop! Omijamy temat. Za to Dollyn właśnie zdążyła obrazić Hagrida –
jesteś pewna tego, że wsadziłaś ją do Gryffindoru? Przesadziłaś Harry’ego, ale
mam nadzieję, że Ron poradził sobie ze zdobyciem podręcznika. Chociaż żal mi
będzie tego pięknego opisu zrozpaczonej Hermiony, która nie rozumie, dlaczego
Potterowi ten eliksir wychodzi znacznie lepiej niż jej. O raju. Czy ona
naprawdę zamierza tak po prostu iść na towarzyską pogawędkę z postrachem
Hogwartu, żeby porozmawiać na temat przyczyn jego rezygnacji? Tak na serio?
Merlinowi chyba spadłyby przewielebne gacie z wrażenia.
„–
Pan Cud-Potter równiutko po pełnej godzinie, miał w kociołku
wręcz wyśmienicie uwarzony eliksir żywej śmierci i w nagrodę za tenże
chwalebny wyczyn otrzymał flakonik pomyślności – w postaci płynnej – od
egzaltującego jego wspaniałomyślność profesora
Slughorna, który zaiste był wniebowzięty, kiedy to doznał objawienia i ogłosił
wszem i wobec...
– Dobra, dobra – przerwał jej monolog. – Nie produkuj się, Dollynn.” –
Tak, nie produkuj się, zwłaszcza, jeżeli Harry ma być wspaniałomyślny. Na pewno
o to chodziło?
Snape,
który przejmuje się tym co myśli jakaś Gryfonka – świat stoi na głowie. Mistrz
Eliksirów dający prywatną książkę uczennicy domu Lwa, bardzo rzadką i cenną
pozycję. Odejmujący dziesięć punktów za zwrócenie się do niego per „ty”. Coś mi
tu nie gra.
Za
to tytuł rozdziału jest uroczy, chociaż nie rozumiem zażyłości relacji między
Dollyn a Severusem.
Pierwsze
co mi przychodzi do głowy – czy Dahlia cierpi na jakiś pociąg do budowania
relacji z mężczyznami w wieku jej ojca? Z drugiej strony irytuje mnie
przypisywanie notorycznie Syriuszowi syndromu Piotrusia Pana. Nie, nie i raz
jeszcze nie dla uczennicy Hogwartu pełniącej obowiązki aurora. Prawo w świecie
magicznym na to nie pozwala, wystarczy sobie przypomnieć jak rygorystycznie
były przestrzegane procedury w wypadku chociażby testamentu Dumbledore’a czy
Zmieniacza Czasu Hermiony. Im dalej w to brnę, tym bardziej mina mi rzednie.
Szumnie zapowiadana niekanoniczność okazuje się tworzeniem bohaterów, którzy w
każdy możliwy sposób przewyższają osoby od siebie starsze, o większym
doświadczeniu, inteligencji. To właśnie ceniłam u Rowling – Hermiona, Harry i
Ron nie byli nieomylni, byli ludzcy. Tymczasem Dahlia i Misty bez problemu
ustalają miejsce pobytu Śmierciożerców, z czym nie potrafili sobie poradzić
wyszkoleni aurorzy. Przepraszam, mówię nie. Tym bardziej, jeśli okaże się, że
Dollyn będzie jedyną osobą, z którą będzie chciał rozmawiać Syriusz – och,
jakie to romantyczne. Trzymajcie mnie, bo mdleję.
Poza tym : Harry był raczej dość nieśmiały jeśli ktoś wspominał o jego
pocałunku z Cho, a już na pewno nie sprawiał wrażenia przesadnie pewnego
siebie. Tak przy okazji, jak się krzyczy tonem konfidenta? Nie mam zielonego
pojęcia, więc liczę na wyjaśnienie.
Dalej
– przypomnijcie mi, ile warzy się Eliksir Wielosokowy? A, tak. Miesiąc i to
przy dostępności składników. Chyba, że Dahlia nosi ze sobą apteczkę pełną
cennych, bardzo trudno dostępnych składników i dla zabawy co miesiąc produkuje
ten cudny napój, żeby mieć zapas. Tu mamy niestety niekonsekwencję logiczną.
„W
odpowiedzi wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, po czym doszedł do
wniosku, że powinni sobie zrobić przerwę w szukaniu
i po prostu wrócić na ulicę Pokątną. Miał już serdecznie dość szukania Fletchera po całym Londynie, a skoro już
udało mu się opuścić Grimmauld Place, chciał spędzić resztę czasu na
przyjemniejszych rzeczach, niż uganianie się za Mundungusem.”
Mam
kolejne pytanie – trzymamy się wersji książkowej, czy filmowej? W filmie po
zażyciu eliksiru głos pozostawał ten sam, w książce zmieniał się wraz z
postacią. Trochę zirytowała mnie ta zażyłość między Dahlią a Blackiem, bo była
przewidywalna. Przynajmniej dowiedziałam się przy okazji, że ze Snape’em łączą
ją również jakieś inne konotacje.
Wyjaśniło
się, dlaczego Dahlia dawała korepetycje Harry’emu. Związek kwitnie (ciekawe,
czy Potter o nim wie, chociaż zakładam, że jest nieuświadomiony).
Testrale,
błagam. Skąd Ci się wzięły te „tesnale”?
Szczerze
mówiąc nie potrafię sobie wyobrazić bardziej irytujących osób niż Dahlia i
Misty więc nie dziwię się niechęci Ginny, ale jak na to zapatruje się Święta
Trójca? Rozłam widzę raczej ciężko, a jak wiadomo Weasleyówna trzymała się dość
blisko nich.
Obrażanie
Hagrida, drwienie z Flitwicka. Nie, jakim cudem ona trafiła do Gryffindoru?
Plus McGonagall zawsze rozdawała plany pierwszego dnia po uczcie powitalnej, na
podstawie właśnie wyników SUMów, więc jakim cudem zareagowała z tak, za
przeproszeniem, „opóźnionym zapłonem”.
Kolejny
błąd logiczny jest taki, że nierzadko do ukończenia eliksirów trzeba wykonywać
konkretne ruchy różdżką i wypowiadać inkantacje. Osoba, która nie radzi sobie z
Zaklęciami nie może być wybitna z Eliksirów, jak też z Transmutacji. Chyba, że
to wyłącznie poza. Uśmiałam się, bo zapomniałam, że możesz ją wcisnąć jeszcze w
Qudditch. To się Harry ucieszy niezmiernie.
Jak
na osobę, która straciła kogoś, kogo darzyła uczuciem, Dollyn jest nad wyraz
nieporuszona. Wystarczy zobaczyć, co się działo z Harrym, dla którego Syriusz
był, bądź co bądź, najbliższą rodziną. Rozczarowuje mnie to.
Przy
okazji lekcji z użyciem zaklęć niewerbalnych nie wspomnieć o Harrym i jego
zjawiskowym „Protego”? Szkoda, byłby ubaw, tymczasem, co było do przewidzenia, Dahlii
udało się odeprzeć zaklęcie, mimo, że wcześniej absolutnie jej się to nie
udawało.
Zastanawia
mnie też jak Harry mógł nie rozpoznać Dahlii jeśli wcześniej krzyknęła do
Misty. Plus, na grupy byli dzieleni jeszcze na ziemi. Musiałaby mieć bardzo
męskie rysy przy związanych włosach. A! Kaptur. Coś mam wrażenie, że zsunąłby
się w trakcie takiego lotu, jaki ona uprawiała, ale niech będzie. Reakcja Ginny
i dzielenie się na dwa obozy wcale mnie nie bawi. Bo jakby nie było, to chłopak
ma rację.
Spotkanie
w rezydencji Malfoyów wydaje się być lekko naciągane, ale jest dobrą okazją do
przedstawienia ojca głównej bohaterki, co z resztą robisz.
Kolejny
rozdział każe mi zastanawiać się, czy Dahlia ma porządnie poukładane w głowie.
Skoro nie chce się widzieć z ojcem, to dlaczego sama idiotycznie wystawia się
na niebezpieczeństwo wychodząc do Hogsmeade?
Zaczynam
myśleć, że coś przegapiłam. Aż ruszam do wujka Google sprawdzić, czy może
faktycznie nie istnieją jakieś „tesnale”. O, mamo. Po przebrnięciu przez co
najmniej dziesięć niedorzecznych wyników w końcu się do czegoś dogrzebałam.
Przepraszam w takim razie za wcześniej, chociaż i tak uważam to za co najmniej
dziwne.
Relacja
Dracona i Dollyn jest co najmniej nie na miejscu. On, który o cokolwiek
kogokolwiek prosi? Pryznajmniej widać już powoli upadek jego samooceny i lekkie
poddenerwowanie sytuacją. Nie rozumiem Dahlii i w żaden racjonalny sposób nie
mogę sobie wytłumaczyć jej zachowania.
Bardzo
często używasz słowa patetyczny i nie do końca zawsze zgadzam się z jego
użyciem w danej chwili. Kolejny rozdział i to zdanie:
„Na
szczęście patetyczny spokój został zakłócony wraz z chwilą, gdy czwórka
Gryfonów zasiadła do stołu. Po sali zaczęły się roznosić odgłosy tłumionego
śmiechu i absorbujących rozmów.” – Wnioskując po poprzednim opisie zdecydowanie
lepiej pasowałoby tu słowo „apatyczny”.
Podobnie
jak Hermiona miałam wrażenie, że wycieczka do Hogsmeade dobrze się nie skończy.
Sensacja, muszę przyznać, niemała. Artykuł w gazecie jest dobry, choć mam
wrażenie, że ta jadowitość była odrobinę wysilona. Mimo wszystko starałaś się
zachować styl Skeeter. Niemniej jednak dziwi mnie, że Pansy nie została w żaden
sposób ukarana za to, co wydarzyło się na śniadaniu. Plus w jednym z ostatnich
zdań mamy wyraźnie ironiczne stwierdzenie „Tak, bo Dahlia jest taką altruistką
i wprost uwielbia działać na rzecz dobra ogółu”, podczas gdy kilka rozdziałów
temu, gdy rzeczona rozmawiała z McGonagall, sama profesor uznała dziewczynę za
altruistkę wyłącznie w pozytywnym wydźwięku.
Rozdział
dziewiąty ponownie stawia przede mną pytanie, na które nigdy chyba nie dostanę
odpowiedzi – jakim cudem Dahlia Dollyn znalazła się w Gryffindorze?
Za
to w tej jednej kwestii mogę Ci podać rękę, bo przemiana uroczego braciszka w
„tego złego” trochę mnie zaskoczyła. Niestety znów są rzeczy, których nie mogę
pozbawić komentarza. Pierwszą jest fakt, że to Voldemort odwiedził Arterusa –
nie, nie i raz jeszcze nie. To Lord wzywa na spotkania, a nie sam lata za
swoimi poplecznikami.
Po
drugie:
„–
Kupiła moją wersję wydarzeń. To kwestia kilku dni, zanim otrzymam list z prośbą
o spotkanie. Mam plan, który właśnie wyszedł się
realizować. – Wskazał na drzwi biura, które chwilę temu zamknął Damon.”
– Plan „wyszedł się realizować”? Śmierciożerca
mówi w ten sposób do Czarnego Pana? Naprawdę?!
„Jednak
dziś rano Bellatriks sprawdzała to przy przesłuchiwaniu jakiegoś nauczyciela
Hogwartu i niestety nie chciał z nami współpracować w ten sposób, więc wróciliśmy do tradycyjnych metod. Więc…”
„Nie
raz rzucał klątwę Cruciatus w celu dowiedzenia się najskrytszych
sekretów czarodziei.” – Merlinie, jak to źle brzmi. Przeczytaj sobie to zdanie
na głos.
„Ogniste
pióra” powiadasz? Co on, Faweks? I ciekawa jestem, czy jest animagiem
zarejestrowanym, czy też podążamy śladem Huncwotów, co jest niestety do
przewidzenia.
Rozdział
dziesiąty, a przynajmniej jego początek mnie załamał. Jak można być tak
bezmyślnym, a jednocześnie w taki sposób reagować na groźby. I, tak, jestem
absolutnie pewna, że Dumbledore nie zauważyłby, że jedna z jego uczennic wymyka
się co jakiś czas z zamku akurat do gospody Pod Świńskim Łbem, gdzie akurat
dziwnym trafem pracował jego brat. Przynajmniej, chwała ci Merlinie, dobrze
umotywowałaś postępy w nauce – wzięły się z ciężkiej pracy, a nie z powietrza.
Co nie zmienia faktu, że i tak okazała się wybitnym talentem w oklumencji,
skoro ojciec nie potrafił z niej nic wyciągnąć nawet za pierwszym razem.
Ładnie
opisany pocałunek, wyrzuty sumienia, które nie nastąpiły są do przełknięcia,
choć nie powalają na kolana, ale jedno zdanie psuje cały efekt.
„W
końcu jakoś odessali się od siebie.”
Jak
to nieszczęsne „odessali” funkcjonuje w towarzystwie romantycznego opisu
całowania się? Nie rozumiem tego zwyczajnie. Dobrze, że wplatasz w opowiadanie
retrospekcje, bo to powoli, acz konsekwentnie wyjaśnia nam niektóre wątki.
Mecz
to farsa. Nie jestem tego w stanie określić żadnym innym słowem. Rozłożyłaś na
łopatki dyscyplinę, której ze względu na swoją magię zepsuć się nie da. Harry,
który nie zauważył znicza i Dollyn musi podlecieć, żeby mu go pokazać? Pałkarki
zajmujące się odbijaniem tłuczków w publiczność? Mogę przeboleć ściąganie
absolwentów (zresztą niedoszłych, bo formalnie, to oni odeszli ze szkoły przed
jej ukończeniem), ale kanapka na końcu? Siedzę w kącie i zastanawiam się co ze
sobą zrobić, żeby się nie trafić jakimś zaklęciem w geście rozpaczy.
Jak
miło, że ktoś wreszcie zwrócił uwagę na to, że zachowanie Dollyn jest
niewłaściwe. Co więcej, jeszcze bardziej przyjemne jest to, że tą osobą stała
się akurat Misty Charlotte. Ta druga swoją drogą też święta nie jest – gra na
dwa fronty, ale to akurat znacznie mniej szkodliwe dla otoczenia niż to, co
robi Dahlia.
Naprawdę
nie jestem w stanie uwierzyć w to, jakim ogromem idiotyzmu wykazuje się ta
młoda dama. Ponadto okazuje się, że wcale nie zna profesora Snape’a bliżej, co
nie usprawiedliwia w żaden sposób jej zachowania z początkowych rozdziałów.
Miło jednak, że coś mnie zaskoczyło – zatrzymanie podczas próby wymknięcia się,
zarówno przez Irytka, jak i później przez Filcha i Severusa.
Trzynasty
rozdział jest na ten moment ostatnim.
„
– „Nieodpowiedzialna” w twoim przypadku, to spore niedopowiedzenie – warknął,
zbliżając się do niej. – Chcesz grać w grę, nie znając zasad. Naprawdę,
idiotka.” – Nie jestem w stanie nie zgodzić się z Mistrzem Eliksirów, bo
doskonale podsumował to, co sądzę o tej postaci. O! Dalej jest jeszcze lepiej.
Misty i
Fred – niech będzie, ale kłóci się z tym, przywołane kilka rozdziałów temu,
zauroczenie panny Charlotte bratem swojej przyjaciółki, Damonem. W każdym razie
Fred w Twojej kreacji jest uroczy.
Wygląda na to, że pora na podsumowanie. Zacznę może od tego, co mi się nie
podoba.
Nie przypadła mi do gustu kreacja bohaterów. Niestety, Dahlii Dollyn nie
cierpię poczynając od jej dziwnego imienia, przez nazwisko i irytujący ze
wszechmiar charakter po przyjaciółkę.
Wydaje się być osobą absolutnie oderwaną od rzeczywistości. Każda postać, z
którą się spotykamy ma o niej skrajnie różne wyobrażenie: nauczyciele traktują
ją pobłażliwie, uczniowie zdają się lubić mimo wątpliwie przyjemnego
zachowania. Młodsi się jej boją – ba! – wykorzystuje ich bez skrupułów, aby
odrabiali za nią zadania domowe (swoją drogą jak taka osoba uchowała się jako
przyjaciółka Hermiony?). Pyskuje, wyraża swoje zdanie w bardzo kontrowersyjny
sposób, stawia się na równi ze starszymi od siebie i ignoruje dobre rady, sama
wystawiając się na niebezpieczeństwo. Czołowa ekipa Slytherinu w składzie
Naczelny Postrach Hogwartu i dziedzic szlachetnego rodu Malfoyów mają do niej
podejrzanie pozytywny stosunek. Jej charakter nie pasuje do Gryfonki, zwłaszcza
momenty w których podważa kompetencje powszechnie szanowanych nauczycieli. Jest
arogancka, nieuprzejma, impertynencka, a przede wszystkim ma wahania nastrojów,
jak kobieta w ciąży. Doskonała z eliksirów, a jakże - posunęła się do otrucia jednego z uczniów, ale za większość jej nieodpowiedzialnych wybryków nie otrzymała żadnej kary - czy wszyscy w takich momentach zamykają oczy i udajż głuchych i ślepych?
Zwyczajnie nie byłam w stanie zapałać do niej sympatią. Wszystko niby składne, ale wiesz, co najbardziej mi przeszkadzało? Harry po śmierci Syriusza rozpaczał bardziej - ona zdaje się przypominać sobie o nim raz na jakiś czas, wtedy, kiedy ten wątek jest Ci na rękę.
Nie podoba mi się też jej relacja z Misty - te poszturchiwania, kuksańce -
tak mogą traktować się chłopcy, ale dziewczyny? Irytuje mnie też słownictwo, bo
raz rzucasz swoim ukochanym "pompatycznie", by za chwilę któraś z
bohaterek potraktowała drugą "matołem". Taka niekonsekwencja burzy
trochę wrażenie Twojego stylu.
Ojciec głównej bohaterki jest co najmniej psychicznie niezrównoważony, ale
ta postać ma swoje dobre momenty. Harry początkowo zachowywał się jak chodząca
bomba zegarowa, co było uciążliwe, dlatego cieszę się, że trochę go opanowałaś.
Charlotte mnie denerwuje swoim absolutnym geniuszem - do oliwy ognia dolewa
zwłaszcza sprawa aurorstwa, szczególnie, kiedy piszesz, że wymyka się na
patrole w czasie trwania roku szkolnego. Natomiast nic nie jest w stanie
przekonać mnie do Twojej Ginny. Musisz jej chyba nie lubić.
Gify są kwestią wyboru. Ja nawet na nie nie patrzę, bo jak coś błyska, to
mnie odrzuca - książka mi nie przewija kilkunastu kadrów na sekundę, chociaż
rozumiem, że to może być atrakcyjne dla czytelnika, dlatego podkreślam - Twoja
sprawa.
Może teraz trochę pozytywów.
Zasób słownictwa masz bezsprzecznie i piszesz ładnie. Mało jest błędów i
wynikają one chyba raczej z pośpiechu, niż z niewiedzy. Czasami chcesz za
dobrze i nie zawsze wychodzi to na dobre dla opowiadania.
Dobrze prowadzisz postacie Rona i Hermiony, które bądź co bądź są tłem.
Severus poza pobłażliwością w stosunku do Dollyn jest naprawdę porządny. Freda
lubię.
Widać, że masz ogólny pomysł i konsekwentnie go realizujesz powoli
odsłaniając kolejne elementy układanki. Nic nie dzieje się za szybko. Długość
rozdziałów wzrosła, jest przyzwoita. Są bardzo ładne opisy uczuć, miejsc. Nie
ma zachwianej równowagi pomiędzy nimi, a dialogami, które prowadzisz dość
swobodnie, ładnie wplatając sposób reakcji bohaterów w trakcie wypowiadania
danej kwestii.
Podział tekstu na akapity sprawia, że czyta się go w miarę przyjemnie i nie
męczy - pod względem czysto graficznym.
Generalnie jest nieźle, chociaż charakter głównej postaci skutecznie mnie odstrasza. Zbyt wiele dziewczyn tego typu widzę w głupiutkich amerykańskich produkcjach.
Popracuj na pewno nad kreacją bohaterów, bo to u Ciebie niestety moim zdaniem kuleje. Dollyn raz robi z siebie ofiarę losu, by za chwilę być pewną siebie, pyskującą wszystkim naokoło smarkulą. Trochę konsekwencji na pewno nie byłoby przeszkodą.
Ode mnie otrzymujesz Zadowalający. Byłby z plusem, ale położyłaś mnie meczem Quidditcha.
Z góry chciałabym przeprosić, jeżeli czymkolwiek Cię uraziłam. Chyba mój poprzedni nick lepiej pasował do stylu w jakim prowadzę oceny, ech. Kazano mi być grzeczną i nie przeczołgać, chociaż boję się, że wypadło to odrobinę zbyt ostro.
A, jeszcze jedna ważna rzecz - może powinno to być gdzieś wyżej - jestem miłośniczką absolutną kanonu w miarę możliwości, dlatego jeśli opowiadanie z góry miało się mu opierać, to proszę moich uwag nie odczytywać jako ataku. Tak po prostu lubię.
Ślę całusy.
Hej, Niekonkretna.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za rozbudowaną ocenę, nie uraziłaś mnie, tylko wskazałaś, co należy poprawić i co na pewno wezmę pod uwagę.
Testrale, błagam. Skąd Ci się wzięły te „tesnale”?
Nie tesnale, nie tesetral. Wzięłam to stąd, żeby nie było, że ja tę nazwę wymyślałam: http://pl.wikipedia.org/wiki/Magiczne_stworzenia_z_cyklu_Harry_Potter
Tesnal - rasa pegaza o karej maści. Ten skrzydlaty koń może stać się niewidzialny.
W książce nie przypominam sobie, żeby była o nich wzmianka, ale przykuło to moją uwagę, więc rozbudowałam wątek.
Harry rozpaczał po Syriuszu może przez kilka chwil, a potem stweirdził, że jednak Syriusz by nie chciał, żeby Harry po nim rozpaczał i tak oto przez cały VI tom Harry ma obsesję na punkcie Malfoya, ewentualnie odzywa się w nim potwór, kiedy widzi Ginny. :D
Z jednym nie mogę się zgodzić... 2 lata to jest strasznie dużo czasu, nie wiem, dlaczego twierdzisz, że to mało, ale jeśli tak to odczuwasz, to szczerze, całym serduchem zazdroszczę! Przez 2 lata rzeczywistość, w której żyjesz, może się zmienić tak diametralnie, że w pewnym momencie sama jej już nie rozpoznajesz, tylko zastanawiasz się jak do tego doszło i dlaczego.
No masz, wzięło mnie teraz na głębsze przemyślenia, już koniec! :)
Tak teraz myślę, analizując tę ocenę i styl Twojej wypowiedzi... Faktycznie musiało być to trochę ciężkie dla Ciebie, bo jesteś zwolenniczką kanonu, a u mnie dominuje raczej jej brak. Przykro mi, że musiałaś się tak męczyć z Dahlią i Misty i zamiast miło spędzać czas, odczuwałaś jedynie irytację, kiedy tylko się pojawiały.
Dziękuję, że jednak jakoś przez to przebrnęłaś i napisałaś tę ocenę. Podziwiam determinację, bo kiedy mnie coś wkurza, to najczęściej to olewam. Dlatego dziękuję jeszcze raz :)
Pozdrawiam
brak kanonu... *jego brak
UsuńPo pierwsze, ja się nie męczę. Gdybym nie lubiła oceniać, to bym tego nie robiła ;)
UsuńWpadłam na pomysł sprawdzenia o co chodzi z Tesnalami dopiero, kiedy za trzecim razem użyłaś tego słowa i wiedziałam, że nie może to być przypadkowe. Nie słyszałam o tych stworzeniach wcześniej, stąd mój błąd.
Bardzo ważne jest to, co napisałaś w zakładce "O Opowiadaniu", na temat porównywania bohaterek w pierwszych i kolejnych rozdziałach, ale mimo wszystko w pewien sposób powinny być to postacie spójne.
Co do dwóch lat - zależy jak leży. Były okresy w moim życiu, kiedy nic się nie zmieniało przez lata, by potem w ciągu miesiąca obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni, nigdy się tego nie przewidzi ;) Po prostu sam pomysł niektórych opowiadań kształtuje się we mnie od wielu lat, a dalej nie zamierzam się za nie zabrać, bo uważam, że są niedopracowane.
Dziękuję bardzo.
Co do bynajmniej: http://sjp.pwn.pl/lista.php?co=bynajmniej.
OdpowiedzUsuńOcena, mam wrażenie, jest niepotrzebnie rozwleczona na początku. Za dużo gdybania oceniającej i zagłębiania się w sprawy, które dla nikogo nie są istotne (naprawdę nikt nie idzie tak daleko w interpretacji adresu). Dodatkowo zbyt wiele razy oceniająca wyciągała pochopne wnioski i bazowała na stereotypach, nie próbując zagłębić się w tekst i spojrzeć na niego oddzielnie, bez poróbwnywania do ogółu opowiadań fanfiction.
Dalej trochę zabrakło mi głębszej analizy postaci i świata przedstawionego, ale poza tym cała część podsumowania jest porządna i sensowna, jestem pewna, że z tego właśnie kawałka oceny autorka może wyciągnąć najwięcej wniosków.
Pozdrawiam serdecznie,
Miękko
Dziękuję serdecznie za wszystkie uwagi. Niestety mam tendencję do rozwlekania się nad, że pozwolę sobie niezbyt przystojnie użyć wyrazu, "pierdółkami".
UsuńWezmę sobie pozostałe rady do serca, ostatnio trochę się opuściłam i muszę ponownie zacząć zwracać na pewne rzeczy uwagę.
Pozdrawiam,
Koko.
Dzień dobry, witamy ponownie :D
OdpowiedzUsuńBadum, tsss! :D
UsuńOto jestem!