poniedziałek, 22 lipca 2013

580 www.astralilov.blogspot.com


Ładuję komórki porcjami Milki z ryżem, którą uwielbiam i popijając mleko spoglądam na szare niebo za oknem. Brakowało mi oceniania, dlatego zaglądałam na Legilimens tak często jak dałam radę – Oceny są dla mnie jak przystań – tyle razy już wracałam i musiałam się żegnać. Piękne wspomnienia, wspaniała ekipa!

Przechodząc do meritum, mam nadzieję, że nie wyszłam z wprawy, ale proszę o wytknięcie ewentualnych usterek. Na tapetę idzie blog o dziwnie brzmiącej nazwie, a jedyne moje skojarzenie, to łacińska sentencja”per aspera ad astra”, ale zakładam, że jest błędne i w sumie jedyne, czym ten adres mógłby być to imię i nazwisko głównej postaci. Swoją drogą, cóż za bezpieczne słowo – „postać” – nie trzeba się trudzić z określaniem płci! Jeżeli to będzie stan faktyczny, to muszę przez chwilę w ciszy ubolewać nad tym osobnikiem, zdecydowanie nie jestem zwolennikiem dziwnych imion, chociaż tutaj akurat nazwisko sugeruje wschodniosłowiańskie korzenie, a jak wiemy imiona tej kultury cechują się niemałą oryginalnością. Idę odwiedzić swoją ulubioną stronę o znaczeniach imion wszelkiego rodzaju i ich pochodzeniu – może tam znajdę jakiekolwiek odniesienie do słowa „Astra”. Moje pierwsze skojarzenie nie było błędne, ponieważ imię oznacza po prostu gwiazdę, źródłosłów ma w Grecji, rzadko natomiast spotykane od XX wieku. Przypomnę tylko, że dalej poruszam się w daleko posuniętej sferze domysłów.

Kliknęłam w link, otwiera się grzecznie i szybko i przyjemne ciepełko rozchodzi mi się po sercu, bo poznaję cytat czytanej wiele razy, a odłożonej niedawno na półkę „Komnaty Tajemnic”. Moją ulubioną wypowiedzią bezpośrednią pani Rowling na zawsze pozostanie „Hogwart will always be there to welcome you home”, ale te słowa, które przekazywała nam na papierze przez całą serię Pottera mają w sobie niezaprzeczalną magię. Uśmiecham się delikatnie, dosłownie jednym kącikiem ust, bo belka pozwala mi żywić nadzieję, że blog podpada pod kategorię, która jest bliska mojemu sercu i z której nigdy nie wyrosnę, a wręcz przeciwnie – zawsze będę do niej wracać.
Idźmy za ciosem! Szaro tutaj, nawet bardzo, wręcz przygnębiająco, ale kiedy widzę napis na nagłówku mam ochotę śmiać się do rozpuku – czyżby to był Kamelot? Nie dalej jak wczoraj koleżanka puściła mi „Love You To Death”. Może niekoniecznie moja stylistyka, ale przyjemna piosenka. Podobne odczucia mam w stosunku do nagłówka – dzieła Elfaby, którą skądinąd bardzo lubię. Tym razem trochę nie podobają mi się zastosowane efekty, bo w niektórych miejscach wygląda to tak, jakby dziecko paluchami umazianymi czymś mokrym przeciągnęło palcami po obrazku. Dużo jest wtopień, ale szarości powodują, że one się rozmywają i trochę traci to na uroku – zawsze uważałam, że ten konkretny zabieg powinno się stosować do przemycania jakichś smaczków dotyczących opowiadania, a nie do tworzenia różnorodnego tła, ale nie mój cyrk, nie moje małpy. Jak mówiłam, wygląda to przyjemnie, bo jest estetycznie, a jeśli jest spełnione to drugie kryterium, to ja się nie przyczepiam.

Karmiąc dobry humor zabieram się za wrażenie ogólne – start jest bardzo przyjemny. Zjeżdżam niżej, żeby ocenić sobie całokształt po okładce – niby tak nie wolno, ale ja przyzwyczaiłam się do tego, że lubię zacząć z jakąś opinią. Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy, to to, że używasz czterech różnych czcionek – nie wiedzieć czemu, lekko mnie to zdziwiło i chyba trochę rozczarowało – po co aż tyle? Może niewprawne oko nie zauważy, ale linki w menu kart są Times New Roman, rozdziały piszesz Georgią (moją ulubioną, swoją drogą), daty i ogłoszenia sygnuje Verdana, a do tego dochodzą jeszcze nagłówki poszczególnych działów, następną, znów różną. Bardzo to ładne, tylko trochę mnie irytuje taka niekonsekwencja, głownie chodzi mi o tego nieszczęsnego Timesa w kartach.
Kolejna sprawa dotycząca kart – wśród normalnych nazw bardzo wybija się „xBC”, co, jak zakładam, jest Twoim nickiem. Niech sobie żyje swoim życiem, ale czy nie byłoby ładniej, gdyby zamiast tego znalazł się tam napis „Autorka”?
Jedziemy niżej. Gif. W dodatku kolorowy. Z serialu, którego absolutnie nie kojarzę, bo zakładam, że to serial, a nie film. No, dobrze, pozostawmy to bez komentarza i brnijmy dalej, chociaż na razie im dalej w las, tym więcej drzew. Posegregowane w archiwum rozdziały, odnośnik zarówno do strony z szablonem, jak i do ocenialni, nie naszej, żeby było ciekawie i w tym momencie wpadłam na zbawienny pomysł sprawdzenia, czy znajdujemy się w linkach, a jeśli tak, to gdzie? Jako osoba uważająca się za człowieka inteligentnego postanowiłam sprawdzić najpierw kartę zatytułowaną „Linki” i – szukajcie, a znajdziecie – bingo. Zostawiamy otwarte, później się przyda, a ja sama zjeżdżam jeszcze niżej na stronie głównej i widzę coś, co powoduje, że mam ochotę wykonać klasyczny „facepalm” czy też, bardziej wyrazisty, „face/keyboard”. Będę bardzo wrednym stworzeniem i sprawdzę dumne urządzenie Googla zwane translator, które nie mam zielonego pojęcia w jakim celu wstawiłaś na swój blog. Już w pierwszej linijce w języku angielskim kobieta dokonała zmiany płci, dziękuję, nie będę się zagłębiać dalej. Po rosyjsku brzmi to równie tragicznie, podaruję sobie niemiecki, bo przy nim musiałabym prosić o pomoc. Po co? To jest jedno z absolutnie najmniej pożądanych ustrójstw. Myślałam, że już wszyscy się zorientowali, że z Google Translate korzysta się tylko w celu przetłumaczenia pojedynczych słów, a i to nieraz trzeba poddać kontroli. Nie należy kazać przetrawiać tej usłudze całego zdania, a co dopiero opowiadania! Tego się zwyczajnie nie robi.
Się rozczarowałam. Przynajmniej na dole strony jest możliwość dołączenia do grona obserwatorów i wystarczą dwa kliknięcia, zamiast mechanicznego wprowadzania adresu do listy Google.
Z lekką dozą niepewności odkrywam pierwszą kartę „O opowiadaniu”. Oj, błyskają do mnie kadry z „Zakonu Feniksa”, co, nie wiem, czy wspominałam, nie nastawia mnie pozytywnie. Mam nadzieję, że pierwsze zdanie nie jest napisane na wyrost, ale o tym przekonamy się dopiero po analizie tekstu, co nie zmienia faktu, że jestem już przyzwyczajona do rozczarowań. Trudno jest stworzyć postać naprawdę stuprocentowo niekanoniczną, a ironia wbrew pozorom jest środkiem stylistycznym, z którym trzeba obchodzić się ostrożnie – nie w każdej sytuacji ten element pasuje, a jego przesyt może być denerwujący, dlatego liczę na to, że „szczypta” faktycznie nią będzie. Bohaterka imię ma jednak inne – wygląda na to, że mój domysł nie był trafny. Trochę dziwnie brzmi nazwisko, bo przywodzi mi na myśl od razu Dolly, sklonowaną owieczkę Dolly, a po chwili Dolly Parton. Niezbyt szczęśliwe. Swoją drogą, kombinacja pierwszego rzędu to jej imię.  W tym momencie „Parvati” zaczęło mi się podobać. Jakoś nigdy nie byłam w stanie przekonać się do amerykańskiej wersji tego imienia, a tym bardziej, do nadawania imienia oznaczającego kwiat córce Śmierciożerców, ale jak widać taka tradycja (mam tu na myśli Pansy Parkinson, jak i siostry: Astorię i Daphne Greengrass). Wyjątkiem była chyba tylko nieszczęsna Millicenta Bulstrode.
Napisałaś, że opowiadanie powstało „dość dawno temu”, nijak nie mogę się z tym zgodzić, bo o ile przez dwa lata sporo się może zmienić, o tyle nie nazywałabym tego długim okresem czasu. Dalej – „najlepsza niemalże siostra”? Chyba zabrakło tu jednego wyrazu. Wyjaśniła się natomiast kwestia adresu i tego, czym jest Astra Lilov, ponieważ jest to miotła. Szkoda, że jak mówisz, wybrałaś coś, co nie jest szczególnie powiązane z opowiadaniem, a jest jedynie wątkiem pobocznym, ale dobrze, że to coś charakterystycznego. Blogspot daje możliwość zmiany nazwy, więc jeśli wymyślisz coś bardziej odpowiedniego, to zawsze możesz przenieść się na inny adres.
Bohater dynamiczny jest kanonem od czasów szekspirowskiego Makbeta, więc to żadna nowość. Niemniej jednak, jeśli pierwsze rozdziały są faktycznie pisane dwa i pół roku temu, to przed ponownym ich publikowaniem poddałabym je gruntownej korekcie i poprawie – nie wiem, czy to zrobiłaś, oceniam tylko, jakie kroki sama bym podjęła.

Przenoszę się do karty poświęconej Tobie. Podejrzewałam, że obrazek będzie się ruszał, ale ku mojemu zaskoczeniu stoi w miejscu, dla pewności więc klikam i okazuje się, że jednak żyje. Chyba zwyczajnie nie ma ustawionej pętli, albo coś w ten deseń, nie znam się. Po tych parunastu zdaniach, które do tej pory przeczytałam zapowiada się dobrze pod względem stylistycznym – ładnie piszesz, wyrażasz myśli. Przekonam się niedługo, czy to nie jest wyłącznie perfekcja małej formy. Tymczasem przeglądam linki i widzę jeden bardzo dobrze znany poza naszą stroną.
Oprócz wymienionych jest wywiader, co osobiście sobie cenię i link do innego Twojego bloga, jak zdążyłam zauważyć odwiedzając wcześniej linki. Wszystko poukładane, na odpowiednim miejscu, jest dobrze.

Jak już poopowiadałam o swoich wrażeniach, to muszę w tym miejscu zaznaczyć, że to wszystko, co jest powyżej, podobnie jak cała ocena jest moim wrażeniem subiektywnym, więc proszę się na mnie nie oburzać, że nie podoba mi się użycie, np. takiej ilości czcionek – to moim zdaniem zdaniem niepotrzebne.

Przechodzimy do treści właściwej, na pierwszy ogień idzie „Wprowadzenie”.
Skłonność do „nieuległej erudycji” powaliła mnie na kolana, chociaż nie jestem przekonana, czy to wrażenie pozytywne. Raczej ogromne zdziwienie. Efekt wyszedł dość komediowy, a chyba nie takie było założenie tego zwrotu.
„Dahlia opanowała sztukę polemiki bardzo szybko, a każdy, kto kiedykolwiek miał przyjemność dyskutowania z nią, już skutecznie wyleczył się z przekonania o stereotypie głupiej blondynki.”
„dość małe, ale za to pełne usta” – kiedy to przeczytałam, to wyobraziłam sobie te wszystkie dziewczyny, które mają usta napompowane kwasem hialuroniwym.
„Niestety nie mogła poszczycić się słodkimi dołeczkami przy uśmiechu, nad czym ubolewała.” – dołeczki w policzkach to wynik defektu niektórych mięśni twarzowych (konkretnie ich nieobecności), taka mała uwaga od studentki medycyny, bo nie wiedzieć czemu wszyscy zawsze o tym piszą.
„Co prawda mogłaby mieć te kilka centymetrów więcej na długości i trochę mniej w szerokości (...)” – niby skreśliłam tylko jedną rzecz, ale tak naprawdę do według mnie całe to zdanie pozostawia trochę do życzenia.
„zajął się hodowlą magicznych zwierząt w potężnej stajni przy niewielkim domu rodziny Dollynnn” – ze skrajności w skrajność.
„Hodował głównie tesnale” – z całym szacunkiem, ale czy nie chodziło Ci może o testrale?
„ latanie na miotle było drugą rzeczą, którą której nauczył Dahlię”
Myślę, że zawarłaś w tym krótkim poście wszystko, czego czytelnik chciałby się dowiedzieć na początku przygody z nowym bohaterem. Jednak ta szumnie ogłoszona „niekanoniczność” bohaterów już teraz jest dla mnie wątpliwa. Widzisz, w tym pierwszym poście zobaczyłam w Dahlii bardzo dużo z Hermiony, wręcz przesadnie dużo. Natomiast jej przyjaciółka zakrawa mi na żeński odpowiednik Pottera, ale zobaczymy, co z tego wyrośnie. Na razie nie zapowiada się na niekanonicznych bohaterów.

Rozdział pierwszy i hebanowe włosy Misty. Szkoda, że nie kruczoczarne, ale też odcień czarnego. Jakoś zawiodłam się w tym momencie, czytając, że dziewczyna jest Gryfonką, bo to prawdopodobnie oznacza, że i Dahlia nią jest. W tym wypadku mamy precedens taki jak u Syriusza Blacka, jeśli natomiast jest Ślizgonką, to mamy przyjaźń, która, bądźmy szczerzy, w tamtych warunkach nie powinna mieć miejsca. Aczkolwiek to chwyt, po który bardzo często sięgają autorki opowiadań. Jak na razie oryginalności szukam z lupą. Poza nazwą miotły, a jednocześnie tytułem bloga.
„Sama obecność blondynki przyprawiała go o mdłości – wciąż nie był w stanie  jej wybaczyć jej tego”
„Ron zaśmiał się perliście.” – Naprawdę? Całym sercem nienawidzę tego określenia, ale u chłopaka!?
„ Przyjrzał się swoim kartom. To rozdanie nie należało do udanych, bynajmniej nie dla niego.” – Chyba nie zrozumiałaś znaczenia tego słowa, bo wyszło Ci w zdaniu podwójne zaprzeczenie.
„ Wszyscy wstrzymali oddech, z wyjątkiem Harry’ego, którego nozdrza falowały od głębokich, lecz niespokojnych, wdechów.” – Za chwilę chłopak padnie nieprzytomny na ziemię, bo się przewentyluje.
„Jedyne , czego byli pewni, to coraz bardziej zagęszczająca się atmosfera i napięcie, które rosło z sekundy na sekundę.” – Lepiej brzmiałoby „Jedyną rzeczą, której byli pewni, była (...)” / „Jedyną rzeczą, co do której mieli pewność, była (...)”
„Misty i Ron wpatrywali się pretensjonalnie w Harry’ego.” – Chyba „z pretensją”, bo raczej o to chodziło.
Nie rozumiem fenomenu pierwszych rozdziałów w pociągu, ale to chyba taka tradycja i trudno się z nią kłócić. Zazwyczaj irytuje mnie tylko natychmiastowe przeskakiwanie do momentu Ceremonii Przydziału, bez podróży z Hogsmeade do zamku, czy oczekiwania przed Wielką Salą, bo przecież uczniów jest tak wielu, że nie wejdą w jednym czasie.

Rozdział drugi zastaje nas w oczekiwaniu przed wejściem na ucztę, kiedy Hermiona zauważa rozmawiających na boku Dracona i Dahlię. Wnioskuję z tego, w jaki sposób potraktowała to zachowanie członkini Trójcy, że Dollyn jednak jest Gryfonką. Chyba czuję się trochę zawiedziona.
„Skoro uciekł, to…, dlaczego nie było go wtedy w Ministerstwie?” – po co ten przecinek po „to” na litość boską?
Okazało się, że to wszystko jednak ma drugie dno, co bardzo mnie cieszy. Mimo oskarżeń Harry’ego okazuje się, że Syriusz wręcz nakazał Dollyn ucieczkę. Sama dziewczyna wydaje się być w niepokojąco bliskich stosunkach z Malfoyem. Czyżby przyjaźń z dzieciństwa? Będę rozczarowana, jeśli okaże się to być rozwiązaniem tej zagadki. Na początku chciałam się trochę oburzyć za jego legilimencyjne popisy, ale przypomniałam sobie, że na tym etapie już otrzymał zadanie. W dodatku na początku roku był bardzo pewny siebie. Dollyn wie, że Dracon ma znak na przedramieniu, czemu mnie to nie dziwi? Natomiast w zastanowienie wprawia mnie to, że Ron nie zareagował ani słowem na uwagę Hermiony na temat rozmowy Malfoya i Gryfonki. Wystarczy wspomnieć jego zachowanie w stosunku do Kruma w czwartej klasie, chociaż pozwalam sobie mieć nadzieję, że niemałe znaczenie miało to, że to właśnie Granger się z nim wtedy kontaktowała. Tak, czy siak, Weasley zdecydowanie nie jest pozytywnie nastawiony do Dracona i na pewno nie puściłby mimo uszu wzmianki o jednej z jego przyjaciółek, jak śmiem sądzić, rozmawiającej ze Ślizgonem.

O! Gif Hermiony z szóstej części, jak mi miło! Uwielbiam tą scenę w książce, w filmie mniej, bo niestety aktorka dobrana do roli Lavender psuje mi cały zamysł estetyczny. Dahlia lubi eliksiry – cóż za nowość i zaskoczenie! Zauważyliście ten sarkazm? To dobrze. Nie wiedzieć czemu lwia część autorek jako ulubiony przedmiot swoich postaci obiera właśnie tę dyscyplinę. Przecież zaklęcia, czy transmutacja są równie intrygujące, ale nie, tam przecież nie ma Snape’a, z którego fanficki zrobiły niesamowicie seksownego, mrocznego Mistrza Eliksirów, wymyślając tysiące sposobów na wytłumaczenie jego okropnej fryzury i nosa. Dobra, stop! Omijamy temat. Za to Dollyn właśnie zdążyła obrazić Hagrida – jesteś pewna tego, że wsadziłaś ją do Gryffindoru? Przesadziłaś Harry’ego, ale mam nadzieję, że Ron poradził sobie ze zdobyciem podręcznika. Chociaż żal mi będzie tego pięknego opisu zrozpaczonej Hermiony, która nie rozumie, dlaczego Potterowi ten eliksir wychodzi znacznie lepiej niż jej. O raju. Czy ona naprawdę zamierza tak po prostu iść na towarzyską pogawędkę z postrachem Hogwartu, żeby porozmawiać na temat przyczyn jego rezygnacji? Tak na serio? Merlinowi chyba spadłyby przewielebne gacie z wrażenia.

„– Pan Cud-Potter równiutko po pełnej godzinie, miał w kociołku wręcz wyśmienicie uwarzony eliksir żywej śmierci i w nagrodę za tenże chwalebny wyczyn otrzymał flakonik pomyślności – w postaci płynnej – od egzaltującego jego wspaniałomyślność profesora Slughorna, który zaiste był wniebowzięty, kiedy to doznał objawienia i ogłosił wszem i wobec...
  – Dobra, dobra – przerwał jej monolog. – Nie produkuj się, Dollynn.” – Tak, nie produkuj się, zwłaszcza, jeżeli Harry ma być wspaniałomyślny. Na pewno o to chodziło?
Snape, który przejmuje się tym co myśli jakaś Gryfonka – świat stoi na głowie. Mistrz Eliksirów dający prywatną książkę uczennicy domu Lwa, bardzo rzadką i cenną pozycję. Odejmujący dziesięć punktów za zwrócenie się do niego per „ty”. Coś mi tu nie gra.
Za to tytuł rozdziału jest uroczy, chociaż nie rozumiem zażyłości relacji między Dollyn a Severusem.


Pierwsze co mi przychodzi do głowy – czy Dahlia cierpi na jakiś pociąg do budowania relacji z mężczyznami w wieku jej ojca? Z drugiej strony irytuje mnie przypisywanie notorycznie Syriuszowi syndromu Piotrusia Pana. Nie, nie i raz jeszcze nie dla uczennicy Hogwartu pełniącej obowiązki aurora. Prawo w świecie magicznym na to nie pozwala, wystarczy sobie przypomnieć jak rygorystycznie były przestrzegane procedury w wypadku chociażby testamentu Dumbledore’a czy Zmieniacza Czasu Hermiony. Im dalej w to brnę, tym bardziej mina mi rzednie. Szumnie zapowiadana niekanoniczność okazuje się tworzeniem bohaterów, którzy w każdy możliwy sposób przewyższają osoby od siebie starsze, o większym doświadczeniu, inteligencji. To właśnie ceniłam u Rowling – Hermiona, Harry i Ron nie byli nieomylni, byli ludzcy. Tymczasem Dahlia i Misty bez problemu ustalają miejsce pobytu Śmierciożerców, z czym nie potrafili sobie poradzić wyszkoleni aurorzy. Przepraszam, mówię nie. Tym bardziej, jeśli okaże się, że Dollyn będzie jedyną osobą, z którą będzie chciał rozmawiać Syriusz – och, jakie to romantyczne. Trzymajcie mnie, bo mdleję.
Poza tym : Harry był raczej dość nieśmiały jeśli ktoś wspominał o jego pocałunku z Cho, a już na pewno nie sprawiał wrażenia przesadnie pewnego siebie. Tak przy okazji, jak się krzyczy tonem konfidenta? Nie mam zielonego pojęcia, więc liczę na wyjaśnienie.
Dalej – przypomnijcie mi, ile warzy się Eliksir Wielosokowy? A, tak. Miesiąc i to przy dostępności składników. Chyba, że Dahlia nosi ze sobą apteczkę pełną cennych, bardzo trudno dostępnych składników i dla zabawy co miesiąc produkuje ten cudny napój, żeby mieć zapas. Tu mamy niestety niekonsekwencję logiczną.
„W odpowiedzi wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, po czym doszedł do wniosku, że powinni sobie zrobić przerwę w szukaniu i po prostu wrócić na ulicę Pokątną. Miał już serdecznie dość szukania Fletchera po całym Londynie, a skoro już udało mu się opuścić Grimmauld Place, chciał spędzić resztę czasu na przyjemniejszych rzeczach, niż uganianie się za Mundungusem.”
Mam kolejne pytanie – trzymamy się wersji książkowej, czy filmowej? W filmie po zażyciu eliksiru głos pozostawał ten sam, w książce zmieniał się wraz z postacią. Trochę zirytowała mnie ta zażyłość między Dahlią a Blackiem, bo była przewidywalna. Przynajmniej dowiedziałam się przy okazji, że ze Snape’em łączą ją również jakieś inne konotacje.

Wyjaśniło się, dlaczego Dahlia dawała korepetycje Harry’emu. Związek kwitnie (ciekawe, czy Potter o nim wie, chociaż zakładam, że jest nieuświadomiony).
Testrale, błagam. Skąd Ci się wzięły te „tesnale”?
Szczerze mówiąc nie potrafię sobie wyobrazić bardziej irytujących osób niż Dahlia i Misty więc nie dziwię się niechęci Ginny, ale jak na to zapatruje się Święta Trójca? Rozłam widzę raczej ciężko, a jak wiadomo Weasleyówna trzymała się dość blisko nich.
Obrażanie Hagrida, drwienie z Flitwicka. Nie, jakim cudem ona trafiła do Gryffindoru? Plus McGonagall zawsze rozdawała plany pierwszego dnia po uczcie powitalnej, na podstawie właśnie wyników SUMów, więc jakim cudem zareagowała z tak, za przeproszeniem, „opóźnionym zapłonem”.
Kolejny błąd logiczny jest taki, że nierzadko do ukończenia eliksirów trzeba wykonywać konkretne ruchy różdżką i wypowiadać inkantacje. Osoba, która nie radzi sobie z Zaklęciami nie może być wybitna z Eliksirów, jak też z Transmutacji. Chyba, że to wyłącznie poza. Uśmiałam się, bo zapomniałam, że możesz ją wcisnąć jeszcze w Qudditch. To się Harry ucieszy niezmiernie.
Jak na osobę, która straciła kogoś, kogo darzyła uczuciem, Dollyn jest nad wyraz nieporuszona. Wystarczy zobaczyć, co się działo z Harrym, dla którego Syriusz był, bądź co bądź, najbliższą rodziną. Rozczarowuje mnie to.

Przy okazji lekcji z użyciem zaklęć niewerbalnych nie wspomnieć o Harrym i jego zjawiskowym „Protego”? Szkoda, byłby ubaw, tymczasem, co było do przewidzenia, Dahlii udało się odeprzeć zaklęcie, mimo, że wcześniej absolutnie jej się to nie udawało.
Zastanawia mnie też jak Harry mógł nie rozpoznać Dahlii jeśli wcześniej krzyknęła do Misty. Plus, na grupy byli dzieleni jeszcze na ziemi. Musiałaby mieć bardzo męskie rysy przy związanych włosach. A! Kaptur. Coś mam wrażenie, że zsunąłby się w trakcie takiego lotu, jaki ona uprawiała, ale niech będzie. Reakcja Ginny i dzielenie się na dwa obozy wcale mnie nie bawi. Bo jakby nie było, to chłopak ma rację.
Spotkanie w rezydencji Malfoyów wydaje się być lekko naciągane, ale jest dobrą okazją do przedstawienia ojca głównej bohaterki, co z resztą robisz.

Kolejny rozdział każe mi zastanawiać się, czy Dahlia ma porządnie poukładane w głowie. Skoro nie chce się widzieć z ojcem, to dlaczego sama idiotycznie wystawia się na niebezpieczeństwo wychodząc do Hogsmeade?
Zaczynam myśleć, że coś przegapiłam. Aż ruszam do wujka Google sprawdzić, czy może faktycznie nie istnieją jakieś „tesnale”. O, mamo. Po przebrnięciu przez co najmniej dziesięć niedorzecznych wyników w końcu się do czegoś dogrzebałam. Przepraszam w takim razie za wcześniej, chociaż i tak uważam to za co najmniej dziwne.
Relacja Dracona i Dollyn jest co najmniej nie na miejscu. On, który o cokolwiek kogokolwiek prosi? Pryznajmniej widać już powoli upadek jego samooceny i lekkie poddenerwowanie sytuacją. Nie rozumiem Dahlii i w żaden racjonalny sposób nie mogę sobie wytłumaczyć jej zachowania.

Bardzo często używasz słowa patetyczny i nie do końca zawsze zgadzam się z jego użyciem w danej chwili. Kolejny rozdział i to zdanie:
„Na szczęście patetyczny spokój został zakłócony wraz z chwilą, gdy czwórka Gryfonów zasiadła do stołu. Po sali zaczęły się roznosić odgłosy tłumionego śmiechu i absorbujących rozmów.” – Wnioskując po poprzednim opisie zdecydowanie lepiej pasowałoby tu słowo „apatyczny”.
Podobnie jak Hermiona miałam wrażenie, że wycieczka do Hogsmeade dobrze się nie skończy. Sensacja, muszę przyznać, niemała. Artykuł w gazecie jest dobry, choć mam wrażenie, że ta jadowitość była odrobinę wysilona. Mimo wszystko starałaś się zachować styl Skeeter. Niemniej jednak dziwi mnie, że Pansy nie została w żaden sposób ukarana za to, co wydarzyło się na śniadaniu. Plus w jednym z ostatnich zdań mamy wyraźnie ironiczne stwierdzenie „Tak, bo Dahlia jest taką altruistką i wprost uwielbia działać na rzecz dobra ogółu”, podczas gdy kilka rozdziałów temu, gdy rzeczona rozmawiała z McGonagall, sama profesor uznała dziewczynę za altruistkę wyłącznie w pozytywnym wydźwięku.

Rozdział dziewiąty ponownie stawia przede mną pytanie, na które nigdy chyba nie dostanę odpowiedzi – jakim cudem Dahlia Dollyn znalazła się w Gryffindorze?
Za to w tej jednej kwestii mogę Ci podać rękę, bo przemiana uroczego braciszka w „tego złego” trochę mnie zaskoczyła. Niestety znów są rzeczy, których nie mogę pozbawić komentarza. Pierwszą jest fakt, że to Voldemort odwiedził Arterusa – nie, nie i raz jeszcze nie. To Lord wzywa na spotkania, a nie sam lata za swoimi poplecznikami.
Po drugie:
„– Kupiła moją wersję wydarzeń. To kwestia kilku dni, zanim otrzymam list z prośbą o spotkanie. Mam plan, który właśnie wyszedł się realizować. – Wskazał na drzwi biura, które chwilę temu zamknął Damon.” – Plan „wyszedł się realizować”? Śmierciożerca mówi w ten sposób do Czarnego Pana? Naprawdę?!
„Jednak dziś rano Bellatriks sprawdzała to przy przesłuchiwaniu jakiegoś nauczyciela Hogwartu i niestety nie chciał z nami współpracować w ten sposób, więc wróciliśmy do tradycyjnych metod. Więc…”
„Nie raz rzucał klątwę Cruciatus w celu dowiedzenia się najskrytszych sekretów czarodziei.” – Merlinie, jak to źle brzmi. Przeczytaj sobie to zdanie na głos.
„Ogniste pióra” powiadasz? Co on, Faweks? I ciekawa jestem, czy jest animagiem zarejestrowanym, czy też podążamy śladem Huncwotów, co jest niestety do przewidzenia.

Rozdział dziesiąty, a przynajmniej jego początek mnie załamał. Jak można być tak bezmyślnym, a jednocześnie w taki sposób reagować na groźby. I, tak, jestem absolutnie pewna, że Dumbledore nie zauważyłby, że jedna z jego uczennic wymyka się co jakiś czas z zamku akurat do gospody Pod Świńskim Łbem, gdzie akurat dziwnym trafem pracował jego brat. Przynajmniej, chwała ci Merlinie, dobrze umotywowałaś postępy w nauce – wzięły się z ciężkiej pracy, a nie z powietrza. Co nie zmienia faktu, że i tak okazała się wybitnym talentem w oklumencji, skoro ojciec nie potrafił z niej nic wyciągnąć nawet za pierwszym razem.

Ładnie opisany pocałunek, wyrzuty sumienia, które nie nastąpiły są do przełknięcia, choć nie powalają na kolana, ale jedno zdanie psuje cały efekt.
„W końcu jakoś odessali się od siebie.”
Jak to nieszczęsne „odessali” funkcjonuje w towarzystwie romantycznego opisu całowania się? Nie rozumiem tego zwyczajnie. Dobrze, że wplatasz w opowiadanie retrospekcje, bo to powoli, acz konsekwentnie wyjaśnia nam niektóre wątki.

Mecz to farsa. Nie jestem tego w stanie określić żadnym innym słowem. Rozłożyłaś na łopatki dyscyplinę, której ze względu na swoją magię zepsuć się nie da. Harry, który nie zauważył znicza i Dollyn musi podlecieć, żeby mu go pokazać? Pałkarki zajmujące się odbijaniem tłuczków w publiczność? Mogę przeboleć ściąganie absolwentów (zresztą niedoszłych, bo formalnie, to oni odeszli ze szkoły przed jej ukończeniem), ale kanapka na końcu? Siedzę w kącie i zastanawiam się co ze sobą zrobić, żeby się nie trafić jakimś zaklęciem w geście rozpaczy.

Jak miło, że ktoś wreszcie zwrócił uwagę na to, że zachowanie Dollyn jest niewłaściwe. Co więcej, jeszcze bardziej przyjemne jest to, że tą osobą stała się akurat Misty Charlotte. Ta druga swoją drogą też święta nie jest – gra na dwa fronty, ale to akurat znacznie mniej szkodliwe dla otoczenia niż to, co robi Dahlia.
Naprawdę nie jestem w stanie uwierzyć w to, jakim ogromem idiotyzmu wykazuje się ta młoda dama. Ponadto okazuje się, że wcale nie zna profesora Snape’a bliżej, co nie usprawiedliwia w żaden sposób jej zachowania z początkowych rozdziałów. Miło jednak, że coś mnie zaskoczyło – zatrzymanie podczas próby wymknięcia się, zarówno przez Irytka, jak i później przez Filcha i Severusa.

Trzynasty rozdział jest na ten moment ostatnim.
„  – „Nieodpowiedzialna” w twoim przypadku, to spore niedopowiedzenie – warknął, zbliżając się do niej. – Chcesz grać w grę, nie znając zasad. Naprawdę, idiotka.” – Nie jestem w stanie nie zgodzić się z Mistrzem Eliksirów, bo doskonale podsumował to, co sądzę o tej postaci. O! Dalej jest jeszcze lepiej.
Misty i Fred – niech będzie, ale kłóci się z tym, przywołane kilka rozdziałów temu, zauroczenie panny Charlotte bratem swojej przyjaciółki, Damonem. W każdym razie Fred w Twojej kreacji jest uroczy.



Wygląda na to, że pora na podsumowanie. Zacznę może od tego, co mi się nie podoba.
Nie przypadła mi do gustu kreacja bohaterów. Niestety, Dahlii Dollyn nie cierpię poczynając od jej dziwnego imienia, przez nazwisko i irytujący ze wszechmiar charakter po przyjaciółkę.
Wydaje się być osobą absolutnie oderwaną od rzeczywistości. Każda postać, z którą się spotykamy ma o niej skrajnie różne wyobrażenie: nauczyciele traktują ją pobłażliwie, uczniowie zdają się lubić mimo wątpliwie przyjemnego zachowania. Młodsi się jej boją – ba! – wykorzystuje ich bez skrupułów, aby odrabiali za nią zadania domowe (swoją drogą jak taka osoba uchowała się jako przyjaciółka Hermiony?). Pyskuje, wyraża swoje zdanie w bardzo kontrowersyjny sposób, stawia się na równi ze starszymi od siebie i ignoruje dobre rady, sama wystawiając się na niebezpieczeństwo. Czołowa ekipa Slytherinu w składzie Naczelny Postrach Hogwartu i dziedzic szlachetnego rodu Malfoyów mają do niej podejrzanie pozytywny stosunek. Jej charakter nie pasuje do Gryfonki, zwłaszcza momenty w których podważa kompetencje powszechnie szanowanych nauczycieli. Jest arogancka, nieuprzejma, impertynencka, a przede wszystkim ma wahania nastrojów, jak kobieta w ciąży. Doskonała z eliksirów, a jakże - posunęła się do otrucia jednego z uczniów, ale za większość jej nieodpowiedzialnych wybryków nie otrzymała żadnej kary - czy wszyscy w takich momentach zamykają oczy i udajż głuchych i ślepych? 
Zwyczajnie nie byłam w stanie zapałać do niej sympatią. Wszystko niby składne, ale wiesz, co najbardziej mi przeszkadzało? Harry po śmierci Syriusza rozpaczał bardziej - ona zdaje się przypominać sobie o nim raz na jakiś czas, wtedy, kiedy ten wątek jest Ci na rękę.
Nie podoba mi się też jej relacja z Misty - te poszturchiwania, kuksańce - tak mogą traktować się chłopcy, ale dziewczyny? Irytuje mnie też słownictwo, bo raz rzucasz swoim ukochanym "pompatycznie", by za chwilę któraś z bohaterek potraktowała drugą "matołem". Taka niekonsekwencja burzy trochę wrażenie Twojego stylu.
Ojciec głównej bohaterki jest co najmniej psychicznie niezrównoważony, ale ta postać ma swoje dobre momenty. Harry początkowo zachowywał się jak chodząca bomba zegarowa, co było uciążliwe, dlatego cieszę się, że trochę go opanowałaś. Charlotte mnie denerwuje swoim absolutnym geniuszem - do oliwy ognia dolewa zwłaszcza sprawa aurorstwa, szczególnie, kiedy piszesz, że wymyka się na patrole w czasie trwania roku szkolnego. Natomiast nic nie jest w stanie przekonać mnie do Twojej Ginny. Musisz jej chyba nie lubić.
Gify są kwestią wyboru. Ja nawet na nie nie patrzę, bo jak coś błyska, to mnie odrzuca - książka mi nie przewija kilkunastu kadrów na sekundę, chociaż rozumiem, że to może być atrakcyjne dla czytelnika, dlatego podkreślam - Twoja sprawa.


Może teraz trochę pozytywów.
Zasób słownictwa masz bezsprzecznie i piszesz ładnie. Mało jest błędów i wynikają one chyba raczej z pośpiechu, niż z niewiedzy. Czasami chcesz za dobrze i nie zawsze wychodzi to na dobre dla opowiadania.
Dobrze prowadzisz postacie Rona i Hermiony, które bądź co bądź są tłem. Severus poza pobłażliwością w stosunku do Dollyn jest naprawdę porządny. Freda lubię.
Widać, że masz ogólny pomysł i konsekwentnie go realizujesz powoli odsłaniając kolejne elementy układanki. Nic nie dzieje się za szybko. Długość rozdziałów wzrosła, jest przyzwoita. Są bardzo ładne opisy uczuć, miejsc. Nie ma zachwianej równowagi pomiędzy nimi, a dialogami, które prowadzisz dość swobodnie, ładnie wplatając sposób reakcji bohaterów w trakcie wypowiadania danej kwestii.
Podział tekstu na akapity sprawia, że czyta się go w miarę przyjemnie i nie męczy - pod względem czysto graficznym. 


Generalnie jest nieźle, chociaż charakter głównej postaci skutecznie mnie odstrasza. Zbyt wiele dziewczyn tego typu widzę w głupiutkich amerykańskich produkcjach.
Popracuj na pewno nad kreacją bohaterów, bo to u Ciebie niestety moim zdaniem kuleje. Dollyn raz robi z siebie ofiarę losu, by za chwilę być pewną siebie, pyskującą wszystkim naokoło smarkulą. Trochę konsekwencji na pewno nie byłoby przeszkodą.

Ode mnie otrzymujesz Zadowalający. Byłby z plusem, ale położyłaś mnie meczem Quidditcha.


Z góry chciałabym przeprosić, jeżeli czymkolwiek Cię uraziłam. Chyba mój poprzedni nick lepiej pasował do stylu w jakim prowadzę oceny, ech. Kazano mi być grzeczną i nie przeczołgać, chociaż boję się, że wypadło to odrobinę zbyt ostro.
A, jeszcze jedna ważna rzecz - może powinno to być gdzieś wyżej - jestem miłośniczką absolutną kanonu w miarę możliwości, dlatego jeśli opowiadanie z góry miało się mu opierać, to proszę moich uwag nie odczytywać jako ataku. Tak po prostu lubię.

Ślę całusy.

7 komentarzy:

  1. Hej, Niekonkretna.
    Dziękuję bardzo za rozbudowaną ocenę, nie uraziłaś mnie, tylko wskazałaś, co należy poprawić i co na pewno wezmę pod uwagę.

    Testrale, błagam. Skąd Ci się wzięły te „tesnale”?
    Nie tesnale, nie tesetral. Wzięłam to stąd, żeby nie było, że ja tę nazwę wymyślałam: http://pl.wikipedia.org/wiki/Magiczne_stworzenia_z_cyklu_Harry_Potter

    Tesnal - rasa pegaza o karej maści. Ten skrzydlaty koń może stać się niewidzialny.

    W książce nie przypominam sobie, żeby była o nich wzmianka, ale przykuło to moją uwagę, więc rozbudowałam wątek.

    Harry rozpaczał po Syriuszu może przez kilka chwil, a potem stweirdził, że jednak Syriusz by nie chciał, żeby Harry po nim rozpaczał i tak oto przez cały VI tom Harry ma obsesję na punkcie Malfoya, ewentualnie odzywa się w nim potwór, kiedy widzi Ginny. :D

    Z jednym nie mogę się zgodzić... 2 lata to jest strasznie dużo czasu, nie wiem, dlaczego twierdzisz, że to mało, ale jeśli tak to odczuwasz, to szczerze, całym serduchem zazdroszczę! Przez 2 lata rzeczywistość, w której żyjesz, może się zmienić tak diametralnie, że w pewnym momencie sama jej już nie rozpoznajesz, tylko zastanawiasz się jak do tego doszło i dlaczego.

    No masz, wzięło mnie teraz na głębsze przemyślenia, już koniec! :)

    Tak teraz myślę, analizując tę ocenę i styl Twojej wypowiedzi... Faktycznie musiało być to trochę ciężkie dla Ciebie, bo jesteś zwolenniczką kanonu, a u mnie dominuje raczej jej brak. Przykro mi, że musiałaś się tak męczyć z Dahlią i Misty i zamiast miło spędzać czas, odczuwałaś jedynie irytację, kiedy tylko się pojawiały.

    Dziękuję, że jednak jakoś przez to przebrnęłaś i napisałaś tę ocenę. Podziwiam determinację, bo kiedy mnie coś wkurza, to najczęściej to olewam. Dlatego dziękuję jeszcze raz :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. brak kanonu... *jego brak

      Usuń
    2. Po pierwsze, ja się nie męczę. Gdybym nie lubiła oceniać, to bym tego nie robiła ;)
      Wpadłam na pomysł sprawdzenia o co chodzi z Tesnalami dopiero, kiedy za trzecim razem użyłaś tego słowa i wiedziałam, że nie może to być przypadkowe. Nie słyszałam o tych stworzeniach wcześniej, stąd mój błąd.

      Bardzo ważne jest to, co napisałaś w zakładce "O Opowiadaniu", na temat porównywania bohaterek w pierwszych i kolejnych rozdziałach, ale mimo wszystko w pewien sposób powinny być to postacie spójne.

      Co do dwóch lat - zależy jak leży. Były okresy w moim życiu, kiedy nic się nie zmieniało przez lata, by potem w ciągu miesiąca obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni, nigdy się tego nie przewidzi ;) Po prostu sam pomysł niektórych opowiadań kształtuje się we mnie od wielu lat, a dalej nie zamierzam się za nie zabrać, bo uważam, że są niedopracowane.

      Dziękuję bardzo.

      Usuń
  2. Co do bynajmniej: http://sjp.pwn.pl/lista.php?co=bynajmniej.

    Ocena, mam wrażenie, jest niepotrzebnie rozwleczona na początku. Za dużo gdybania oceniającej i zagłębiania się w sprawy, które dla nikogo nie są istotne (naprawdę nikt nie idzie tak daleko w interpretacji adresu). Dodatkowo zbyt wiele razy oceniająca wyciągała pochopne wnioski i bazowała na stereotypach, nie próbując zagłębić się w tekst i spojrzeć na niego oddzielnie, bez poróbwnywania do ogółu opowiadań fanfiction.
    Dalej trochę zabrakło mi głębszej analizy postaci i świata przedstawionego, ale poza tym cała część podsumowania jest porządna i sensowna, jestem pewna, że z tego właśnie kawałka oceny autorka może wyciągnąć najwięcej wniosków.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Miękko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie za wszystkie uwagi. Niestety mam tendencję do rozwlekania się nad, że pozwolę sobie niezbyt przystojnie użyć wyrazu, "pierdółkami".

      Wezmę sobie pozostałe rady do serca, ostatnio trochę się opuściłam i muszę ponownie zacząć zwracać na pewne rzeczy uwagę.

      Pozdrawiam,
      Koko.

      Usuń
  3. Dzień dobry, witamy ponownie :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy