sobota, 20 lipca 2013

579 www.it-never-ends-well.mylog.pl

To była trudna ocena – nie tylko dlatego, że sam tekst do łatwych i sympatycznych nie należy, ale przede wszystkim dlatego, że konstruktywnie chwalić jest dużo trudniej niż konstruktywnie krytykować. Nie jestem pewna, czy powinnam być zadowolona z efektów mojej pracy, ale nie mam wątpliwości, że cieszy mnie możliwość obcowania z tym tekstem. A w ogóle to mam straszną tremę, bo autorka jest też oceniającą – i to jedną z tych, które naprawdę znają się na rzeczy.




1. Pierwsze wrażenie (5 pkt.)

Pierwsze wrażenie nie zwaliło mnie z nóg, bo mam awersję do ciemnych szablonów. Ale już drugie wrażenie było dużo lepsze: schludnie, przejrzyście, na belce, zamiast wyświechtanej sentencji, tytuł opowiadania. Wolałabym, żeby był po polsku – nie dlatego, że żywię niechęć wobec języków obcych, po prostu jestem staroświecko przywiązana do zwyczaju, by tytułować tekst w tym samym języku, w którym się go pisze – ale to tylko moje chciejstwo.
Trzecie wrażenie to zaskoczenie – o, ffek potterowski. Ani adres, ani ogólny wystrój bloga w żaden sposób mi tego nie zasugerowały (teraz jednak w zielono-czerwonej poświacie dostrzegam aluzję do odwiecznej wojny gryfońsko-ślizgońskiej). Ale to bardzo przyjemna niespodzianka, bo strasznie się za fandomem stęskniłam.
Błędów nie stwierdziłam, dlatego przyznaję maksymalną punktację.

2. Prezencja bloga (10 pkt.)

Strona jest uporządkowana, czytelna i łatwa w nawigacji. Właściwie w tym miejscu powinnam przyznać Ci pełną punktację i nad niczym więcej się nie rozwodzić, bo to wszystkie oczekiwania, jakie żywię wobec wyglądu bloga. Nie ma tu ani jednego zbędnego dodatku, co wprawia mnie niemal w ekstazę – precz z muzyczką, wymyślnym kursorkiem i pierdyliardem podstron.
Spis treści, czyli element kluczowy dla każdego bloga z opowiadaniem, można zlokalizować bez najmniejszego problemu i panuje w nim porządek. Linki są posegregowane, a ogłoszenia drobne umieszczone w widocznym miejscu, gdzie nie sposób je przeoczyć.
Zakładka jest jedna, „Słów kilka o Vernerze”, a w niej krótka i rzeczowa zapowiedź opowiadania oraz wyliczenie dramatis personae. Żadnej rozbudowanej charakterystyki, wyłącznie podstawowe informacje, pozwalające zorientować się więzach łączących bohaterów i rzucające nieco więcej światła na to, czego można się po opowiadaniu spodziewać. W zakładce znajduje się też powtórzony spis treści, który na dobrą sprawę nie jest niezbędny, skoro masz już jeden na stronie głównej.
Grafika nie należy do wymyślnych. Ot, facet z fajką, siedzący na jakimś stołku. Facet ten to James McAvoy, co bardzo mi przypadło do gustu, bo aktora lubię. Troszkę nie w smak mi za to napis biegnący przez sam środek twarzy Jamesa, bo zasłania jego oczy, a oczy McAvoy ma cudnej urody. Mogłabym też nieco pomarudzić nad wielkością tak grafiki, jak i czcionek – są morderczo maleńkie nawet dla moich oczu uzbrojonych w okulary – ale nie będę, po prostu powiększę sobie obraz na ekranie (zresztą to może być sprawa związana z rozdzielczością mojego komputera, a na to przecież nie masz wpływu). Muszę też wspomnieć o zawadiackim, czerwonym zawijasku, który od razu wpadł mi w oko. W sumie jestem na tak i gratuluję wykonania estetycznego szablonu.
Wystrój bloga można podsumować w dwóch słowach: funkcjonalny minimalizm. A że jestem fanką takiego podejścia, to oczywiście w tej kategorii również otrzymujesz ode mnie najwyższą notę.

3. Treść (54 pkt.)

Bardzo się cieszę, że opowiadanie trafiło do mnie do oceny akurat w tym momencie, niemal na finiszu. Nie jest to jeden z tych przypadków, kiedy tekst niedomaga, a ocena ma pomóc w jego reanimacji lub wręcz w napisaniu go od nowa. Przeciwnie, opowiadanie trzyma naprawdę wysoki poziom, dlatego właśnie cieszę się, że mogłam je przeczytać prawie do końca (wrócę po resztę, bez wątpienia) i ocenić całokształt pomysłu.

a) Fabuła (25 pkt.)

Po pierwsze i najważniejsze, fabuła jest przemyślana – co do tego nie ma wątpliwości. Widać, że wiesz, jaką historię chcesz opowiedzieć, gdzie się ona zaczyna i gdzie ma się skończyć. To podstawa, ale jedna z tych, które większość blogowych autorów dopiero musi sobie przyswoić. Ty ten element opanowałaś.
Po drugie, chociaż fabuła nie oszałamia ilością wątków i nie zaskakuje co rozdział niespodziewanym zwrotem akcji, w żadnym wypadku nie jest nudna. Dzieje się dokładnie tyle, ile powinno, by czytelnik nie przysypiał ani nie cierpiał na zawroty głowy, a ciągle chciał więcej. Statyczne opisy przemyśleń przeplatasz dynamicznymi wydarzeniami, umiesz zachować między nimi równowagę i dzięki temu opowieść postępuje bardzo naturalnie.
Nie mam wątpliwości, że wiesz, jakie są koleje etapy rozwoju akcji i umiesz ten schemat wykorzystać. I wiesz, do czego służy prolog, co mnie osobiście zachwyca, ponieważ ostatnio prolog musi być w każdym blogowym opowiadaniu, choć zwykle napisany jest w taki sposób, że lepiej, gdyby go nie było wcale. Ale nie u Ciebie. U Ciebie prolog jest dokładnie tym, czym być powinien – wprowadzeniem w klimat historii, przedsmakiem dalszej akcji (a właściwie wcześniejszej, bo chronologicznie dzieje się już po), zachętą do sięgnięcia po więcej. Podoba mi się też jego forma: dialog przerwany tylko jednym akapitem narracji. To niestandardowe rozwiązanie, zastosowane w udany sposób, czyli podwójny plus.
Pierwszy rozdział to nieśpieszna ekspozycja, pozwalająca na poznanie bohaterów i realiów świata, w którym ich umieściłaś, nim w rozdziale drugim zawiązuje się właściwa akcja. Kolejne rozdziały (długości rozdziałów, a nie paragonu ze spożywczego, co się chwali) stopniowo posuwają fabułę na przód – bez dłużyzn i bez nagłych zrywów. Ostatni opublikowany odcinek kończy się w takim miejscu, że nie jestem pewna, czy to już punkt kulminacyjny, czy szykujesz jeszcze jedno, mocniejsze uderzenie – nie mam jednak wątpliwości, że od początku do końca Twoja historia zmierzała w określonym kierunku i że zakończenie domknie ją w całość. Cieszy mnie to, bo nie ma nic bardziej nużącego, niż opowiadanie-tasiemiec, wijące się bez celu.
Nie przesadzasz z ilością wątków. Są dwa główne, właściwie równorzędne i mocno ze sobą splecione: Vernera życie zawodowe i Vernera sytuacja rodzinna. Trudno natomiast, ze względu na sposób prowadzenia narracji i centralnej roli głównego bohatera dla wszystkich opisywanych wydarzeń, na wyodrębnienie wątków pobocznych. Jednym z nich jest wątek związku z Ruth, drugim mógłby być wątek przyjaźni z Fredem, choć ten często zazębia się z oboma wątkami głównymi. Trudno natomiast za odrębne wątki uznać sytuację rodzinną Holly czy nielegalną działalność Greengrassa, bo te kwestie istnieją w opowieści tylko o tyle, o ile związane są z samym Vernerem. Ta powściągliwość w produkcji wątków opłaciła Ci się o tyle, że żadnego z nich nie gubisz ani nie opuszczasz na dłuższy czas – widać, że wszystko masz pod kontrolą. Rozumiem też, że taka a nie inna sytuacja jest konsekwencją prowadzenia narracji wyłącznie z perspektywy głównego bohatera jak i skupienia akcji na przestrzeni kilkunastu dni. Kompaktowość opowieści nie pozwala na mnożenie wątków.
Skupienie się wyłącznie na perspektywie głównego bohatera i pokazywanie wydarzeń wyłącznie tak, jak on je widzi to ciekawy zabieg. Nie jest łatwy do zrealizowania, często pozostawia w czytelniku niedosyt i frustrujące poczucie, że pominiętych zostało sporo istotnych i interesujących kwestii. Nie tym razem. Udało Ci się sprawić, żeby czytelnik zgodził się przyjąć perspektywę Vernera i nie dociekał, czego mu nie powiedziano o wydarzeniach mających miejsce w tle (choćby o szemranych interesach Rasmusa).
Myślę, że to przynajmniej po części dlatego, że akcja jako taka nie jest w tym opowiadaniu najważniejsza, przyćmiewają ją wewnętrzne przeżycia Vernera i ewolucja jego osobowości. I znów, takie rozłożenie ciężaru w opowiadaniu jest źródłem potencjalnych problemów – ględzenie głównego bohatera o sobie i o tym, co go otacza, potrafi być na dłuższą metę męczące i wtórne – ale Ty ich unikasz. Po trosze dlatego, że Verner i narrator  zaglądający do jego głowy miewają naprawdę ciekawe spostrzeżenia, po trosze dlatego, że w innych wypadkach ratują się cynizmem. W każdym razie, działa.
A, jeszcze słowo o typie narracji. Spodziewałabym się narracji pierwszoosobowej, a tu kolejna, przyjemna niespodzianka – nie sięgasz po rozwiązania oczywiste, stosujesz narrację trzecioosobową, choć narrator niemal siedzi w Vernerowej głowie. Dla mnie to duży plus, bo do pierwszoosobowej mam dość nieracjonalną awersję.
Sama historia przez Ciebie opowiadana jest nietypowa (o czym więcej w akapicie poświęconym oryginalności) i niełatwa. Muszę przyznać, że zdarzało mi się brnąć przez tekst lub odkładać go na dzień czy dwa, bo czytanie go było momentami naprawdę wyczerpujące. To nie jest zarzut – w końcu nie każde opowiadanie musi być milusim romansikiem czy rozrywkową przygodówką – a trudność nie wynikała z niedoróbek utworu, a z Twego świadomego (jak sądzę) wyboru, by nie pisać tekstu łatwego i płytkiego. Nie przegięłaś też w drugą stronę, ku wymuszonej głębi i patosowi, co byłoby dużo gorsze (bowiem łatwa rozrywka bywa przynajmniej przyjemna, a nadmiar patosu jest nieodmiennie wymiotogenny). Twoje opowiadanie to utwór ambitny i dojrzały – ale nie nadęty.
Nie będę się rozwodzić nad poszczególnymi wydarzeniami, bo nie widzę potrzeby – wszystkie są na swoim miejscu, tworzą logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy i układają się w sensowną całość. A przede wszystkim każda opisywana przez Ciebie scena czemuś służy: posuwa do przodu akcję, pogłębia charakterystykę bohaterów, daje czytelnikowi nowe informacje. Nie ma za to pustego słowotoku i fabularnych zapychaczy. Dobra robota.

b) Świat przedstawiony (10 pkt.)

Nieco już o tym wspominałam w poprzednim akapicie, zwracając uwagę na to, że wszystko – świat przedstawiony także – czytelnik odbiera przez filtr Vernerowego spojrzenia. Ten zabieg determinuje, iloma informacjami o realiach świata dzielisz się ze swoim odbiorcą. Ważne jest też to, że Verner egzystuje na granicy mugolskiego i czarodziejskiego świata, w takiej nie do końca zdefiniowanej, szarej strefie – w kilku miejscach, w których bywa, ale nie w całościowo określonej przestrzeni. Jego świat to fragmenty obu rzeczywistości zawieszone w pustce, nie mam jednak wątpliwości, że to celowy sposób kreacji, a nie wypadek przy pracy.
Informacje dawkujesz oszczędnie – dokładnie tyle, by czytelnik rozumiał sytuację, ale ani jednego, zbędnego okruszka. Wiadomo więc, jak i dla kogo pracuje Verner, ale już nie to, co z owocami jego pracy robią Borgin i Burke’owie ani tym bardziej, jak prowadzą swój własny biznes. Podobnie jest z działalnością Greengrassa i Notta – sugerujesz, że mają pewien związek z Voldemortem, ale jaki dokładnie? Dla Vernera to nieistotne, więc o tym sza. W świat mugoli zanurzasz się jeszcze płycej, co dobrze obrazuje, że Verner nie jest nim zainteresowany i jego zrozumienie nie jest do niczego potrzebne ani bohaterowi, ani czytelnikowi, więc nie żal tego wszystkiego, co pominięte milczeniem.
Kanon zachowujesz na tyle, na ile zazębia się on z przestrzenią Twojego opowiadania, a elementów tych nie ma zbyt wiele. Powrót Voldemorta, Hogwart, Nokturn – wszystko to znajduje się gdzieś na peryferiach historii Vernera. Nie opierasz się mocno na kanonie, bo zapuszczasz się w zakątki potterowego universum, o które książki ledwie się ocierają. Nie jest to w żadnym wypadku wada opowiadania, ale niewątpliwie ograniczasz w ten sposób krąg potencjalnych czytelników, bo większość fanów oczekuje, że w fanfiku znajdą więcej tego, co znają i lubią. Z drugiej strony, Ci, którzy czytają, robią to bez wątpienia dlatego, że podoba im się to, co stworzyłaś Ty, a nie JKR.
Nie znalazłam żadnych błędów, nielogiczności, czy niekonsekwencji w kreacji świata przedstawionego. Tylko zaklęcie włamaniowe Vernera wydało mi się za bardzo wygodne, takie deus ex machina, ale w końcu tak działa magia, więc nie ma się czego czepiać. Poza tym już kradzież u Borgina i Burke’a wymagała od Vernera więcej wysiłku i umiejętności, więc równowaga została zachowana.
Kwestia riserczu, który jest moim prywatnym konikiem, wydaje się w Twoim opowiadaniu nie istnieć, a przynajmniej nie rzuca się w oczy. Wszelkie elementy, które mogłyby go potrzebować (np. choroba Lettie) są przedstawione na tyle oględnie, że nie ma możliwości czepiania się szczegółowych błędów, bo zamiast brnąć w nieznaną (chyba) Ci tematykę, załatwiasz sprawę kilkoma ogólnikami. To eleganckie rozwiązanie, szczególnie, że w przypadku Twojego tekstu brnięcie w drobiazgową analizę genetycznych wad serca nie miałoby najmniejszego uzasadnienia. Podobnie rozprawiasz się z geografią Londynu – jest park, dom, blok, ale gdzie? Przy jakiej ulicy? Może bardziej skrupulatna oceniająca przyczepiłaby się do tego, że JKR posługiwała się konkretnymi lokalizacjami, jej czarodziejski Londyn był mocno osadzony w konkretnych, realnych miejscach, ale ty JKR nie jesteś, więc nie masz obowiązku ślepo podążać za jej wzorcami. Poza tym mi ten brak adresów w żaden sposób nie przeszkodził, bo gdyby były, to i tak nic by mi nie powiedziały.

c) Bohaterowie (10 pkt.)

Primadonną Twojego tekstu jest niewątpliwie Verner. Jest to postać, w moim odbiorze, wyjątkowo antypatyczna – emocjonalnie niedojrzały egoista, niezdolny do empatii, niezainteresowany niczym, co znajduje się dalej niż czubek jego nosa. Jest całkiem bystry i spostrzegawczy, zaryzykowałabym też stwierdzenie, że przy odrobinie wysiłku mógłby w życiu osiągnąć znacznie więcej niż zdołał – ale na jakikolwiek wysiłek i zaangażowanie Verner ma ciężką alergię. Pragnie być kimś, ale na chciejstwie się kończy, więc pozostaje mu karmić się wyobrażeniami o swym artyzmie w złodziejskim fachu.
W miarę rozwoju akcji Verner się zmienia – przede wszystkim dlatego, że wreszcie zostaje zmuszony do brutalnej konfrontacji z samym sobą i swoim życiem. Nie znaczy to jednak, że nagle przechodzi cudowną przemianę w dojrzałego mężczyznę. Miewa przebłyski jakichś bliżej niezdefiniowanych uczuć wobec córki, a może nawet śladowe ilości wyrzutów sumienia, ale to ledwie kropla w morzu jego egoizmu. Wystarczy spojrzeć na jego stosunek do Holly – chciałby mieć ją z powrotem nie dlatego, że coś do niej czuje, ale dlatego, że ona zdołała sobie ułożyć życie z kimś innym.
Konstrukcja Vernera to majstersztyk – gdyby była chybiona, ległoby całe opowiadanie. To antybohater zbudowany z wad, ktoś, z kim czytelnik nie chce się identyfikować. Z drugiej strony trudno Vernera uważać za czarny charakter, bo brak mu chęci czynienia zła. Gdybym miała określić kolor jego duszy, powiedziałabym, że jest bura niczym brudna ścierka – ciemna i paskudna, ale nie całkiem czarna. Najważniejsze jednak, że Verner absolutnie nie jest tekturowy i wzbudza w czytelniku emocje, choćby i niezbyt pozytywne.
A, jeszcze słowo na temat tego odniesienia do Wertera – bardzo trafne. Choć Werter był bardziej histeryczny, emocjonalny i pretensjonalny, więc wzbudzał we mnie ciężką irytację, a Verner wzbudza raczej moją litość.
Pozostałe postaci są takie, jakimi je Verner widzi – i przynajmniej ja zgodziłam się w większości przypadków przyjąć jego perspektywę i jego oceny za własne.
Jest więc Ruth, skłonna okłamywać się i hodować złudzenia na temat kochanka, choć jasne jest, że na dłuższą metę nie wyniknie z tego nic dobrego. Całkiem miła, ale głupia dziewczyna – zero szacunku.
Jest Fred – sympatyczny gość, dobry przyjaciel.
Holly – była kochanka, osoba na tyle dobra, że Verner w żaden sposób nie może jej zrozumieć i w pewnym momencie przestaje ją chyba traktować jak człowieka, a zaczyna mieć ją za nieco abstrakcyjny symbol tego, co mógłby zdobyć, gdyby zdołał wcisnąć się w społeczne konwencje. Holly jest tym wszystkim, czego Verner chce, póki nie dostanie tego do rąk.
Lettie – spełnia funkcję podobną do Holly, a także porusza tę lepszą stronę Vernera, wydobywa z niego pozytywne uczucia – co Vernera mocno konfuduje, nieco przeraża i trochę irytuje, bo Verterowi z uczuciami nie po drodze. Lettie jest urocza, jak tylko potrafią być śliczne, bystre pięciolatki i ta powierzchowna wiedza Verterowi wystarcza.
Borgin i Burke’owie, Greengrass i Nott to pracodawcy, z którymi Verner nie ma ochoty zacieśniać znajomości. Z tymi pierwszymi miał wygodny i konsensualny układ, ci drudzy do współpracy go zmusili i od tamtej pory trzymają go w garści. Wydaje się, że Borgina Verner darzył respektem, może nawet odrobiną sympatii, za to Greengrassa się boi, bo ten ma nad nim absolutną władzę – znów jednak, Greengrass nie jest Złem Absolutnym, a „biznesmenem”, który zwyczajnie stoi nad Vernerem w łańcuchu pokarmowym.
Są wreszcie Charlie i Suzie – pozostali członkowie rodziny Holly, którzy z Vernerem nie mają żadnego związku, więc ten ich właściwie ignoruje.
Mimo że bohaterów nie ma znów tak wielu, są to postacie zróżnicowane, a przede wszystkim wiarygodne i ludzkie w swych zachowaniach. To nie Bohaterowie przez wielkie „B”, a osoby, które można spotkać w warzywniaku czy na klatce schodowej. Dawno już takich nie spotkałam – z pewnością nie w blogowym opowiadaniu.

d) Opisy i dialogi (9 pkt.)

Dialogi są zapisane poprawnie i brzmią naturalnie, czyli osiągnęłaś poziom średniozaawansowany. Następnym krokiem jest różnicowanie sposobu wysławiania się poszczególnych bohaterów i dopasowanie tego do ich osobowości – wydaje mi się, że to również zrealizowałaś („wydaje”, bo żeby ocenić ten element naprawdę rzetelnie, potrzebna jest skrupulatna analiza i opinia kogoś, kto na pisaniu zna się dużo lepiej niż ja). Mała Lettie mówi jak dziecko, z kolei język ludzi dorosłych nie jest zinfantylizowany. Nie sposób pomylić dialogu między Rasmusem i Vernerem z jego rozmową z Ruth. Takie pisanie wymaga pewnej literackiej świadomości (albo niebywałego instynktu) – w każdym razie to zdecydowanie więcej niż możliwości przeciętnego amatora.
O opisach mówiłam już mimochodem przy kreacji świata i bohaterów. Są dobre, plastyczne, emocjonalne – żadnej beznamiętnej inwentaryzacji. Nie są ani przesadzone i rozdmuchane zbędnymi szczegółami, ani zbyt skąpe, by pobudzić wyobraźnię czytelnika. Nie są też (co mnie osobiście bardzo ucieszyło, bo jestem gorącą przeciwniczką tego zjawiska) nadmiernie ubogacone i pisane poetyckim językiem pensjonarsko-mniszkowatym, który do całościowej stylistyki opowiadania pasowałby jak pięść do nosa. Przy tym w żadnym wypadku nie można Cię oskarżyć o językowe ubóstwo.
Jedynym zgrzytem, za który odebrałam jeden punkt, jest długość akapitów i zdań, które bywają monstrualne. Oczywiście nie istnieje żadna norma, określająca limit słów w tych jednostkach redakcyjnych tekstu, można się posługiwać jedynie osobistym wyczuciem, więc w pełni zrozumiem, jeśli się z tą uwagą nie zgodzisz. Zdarzyło mi się jednak kilka momentów, kiedy musiałam czytać dane zdanie ze dwa razy nim rozplątałam jego wielopiętrową konstrukcję albo cofać się o akapit w poszukiwaniu zgubionego wątku. Nie każdy długaśny akapit mam jednak za zły – ten z prologu uważam wręcz za udany zabieg, który sprawia, że narracja przypomina wewnętrzny monolog, tudzież strumień świadomości nieco wstawionego Vernera. Także ten sposób pisania może być jak najbardziej w porządku, byle w dawkach minimalnych.

4. Poprawność językowa (19 pkt.)

W poprzedniej ocenie pisałam, że nie mam w zwyczaju wypisywać wszystkich, znalezionych w tekście błędów, tym razem jednak to zrobię. Powód jest jeden: nie ma ich nawet dwudziestu. Biorąc pod uwagę objętość tekstu (ponad 40 tys. wyrazów), to ledwie kropla w morzu, a w dodatku sporo z nich to ledwie literówki. Dbasz o poprawność, zdarzają Ci się wyłącznie bardzo okazjonalne potknięcia, ale nic, co znacząco utrudniałoby odbiór opowiadania. Poprawiam je wyłącznie z poczucia obowiązku, ponieważ jestem przekonana, że tłumaczenie zasad rządzących językiem polskim nie jest Ci potrzebne – wszystko wskazuje na to, że masz je opanowane.
„Coś znaczysz, póki wydajesz z siebie dźwięki – póki wyrzucasz z siebie słowa, póki powietrze świszcze ci w płucach […]”. (prolog) – świszczy
„ […]czujnego psa z instynktem łowczym”. (r. 1) – z instynktem łowieckim
Zarówno kupiec (który zniknął, gdy tylko dostał to, czego chciał), jak i pośredniczący w całej tej transakcji Burke ograniczyli się do minimum, zwiększyli złoto (zapłacone i zainkasowane, w zależności od tego, po której stronie lady się znajdowali) do maksimum […]”. (r. 3) – Nie jestem pewna, o co chodzi w tej pogrubionej części, szczególnie co masz na myśli, pisząc o „zwiększaniu złota do maksimum”.
„Borgina nieco to zdziwiło, bo Gampowie należeli do mniej licznych rodów, niemal na granicy wymarcia, ale jednocześnie nie na tyle znaczących, by chcieć je na siłę przedłużać”. (r. 4) – Czego Gampowie nie chcieli na siłę przedłużać? Wymarcia? Nie jestem pewna, czy wymarcie można przedłużać. Może raczej „odwlekać w czasie moment wymarcia”, choć to brzmi nieco pompatycznie. Tak na marginesie, Gampowie skojarzyli mi się z Gauntami i chciałam się upewnić czy to literówka, czy Twój własny wkład w rozmnażanie czarodziejskiej arystokracji.
„– No dobrze, co się tu sprowadza teraz?” (r. 4) – cię
„Mógłby jej wręczy diamenty albo szafiry, mógłby jej wręczyć złoto albo platynę, czemu nie”. (r. 4) – wręczyć
„[…] byłyby lepsze od budzenia się z bolącą głową w łóżku Ruth i szukaniu wymówek, żeby się ulotnić,[…]”. (r. 5)  – szukania
„Nie był pewien, co właściwie się dzieje, i potrzebował teraz ciepła drugiego człowieka, który nie zadawałby pytań, na które Verner nie znał odpowiedzi”. (r. 6) – Przydałoby się przeredagować to zdanie, żeby uniknąć powtórzenia.
„[…]traktował go bardziej jak talizman szczęścia niż ostatnią deskę ratunku, którym – zdaniem Borgina – płyn miał być […]”. (r. 7) – Zdaniem Borgina płyn miał być talizmanem, czy ostatnią deską ratunku? Z konstrukcji zdania wynoszę, że tym drugim, ale rodzaj użytego zaimka wskazuje na bramkę nr 1. Jak to jest?
„W dużej mierze stał się panem Vernerowego losu i pozostawało tylko mieć nadzieję, że Greengrass był na tyle dobrym graczem, by obaj przetrwali zawieruchę, w centrum której niewątpliwie się znajdą, nawet jeśli obaj nie mrugnęliby nawet okiem, gdyby mieli zdradzić tego drugiego”. (r. 9) – Powtórzenie, co oczywiste. Poza tym zdanie jest nieco przydługie i zapętlone – bez bólu można by uciąć końcówkę od pierwszego „nawet”.
„Teraz jednak, kiedy stał przed tylnymi drzwiami do sklepu, w obskurnej, śmierdzącej alejce, w której ustawiano kosze ze śmieciami albo – czego nikt nie mówił głośno, ale wszyscy o tym wiedzieli – handlowało się naprawdę nielegalnymi substancjami, takimi, których nikt nawet nie chciał mieć pod ladą w sklepie, mógł sobie wyobrazić stopień desperacji, który popchnąłby go do zabicia Borgina albo chociaż wydobycia informacji o potrzebnej inkantacji siłą”. (r. 10) – To jest poprawne składniowo zdanie, co w sumie jest wyczynem zasługującym na pochwałę, nie na naganę. Ale w jego wielokrotnie złożonych odmętach gubi się jego sens (że Verner wreszcie wiedział, jaka sytuacja pchnęłaby do użycia przemocy wobec Borgina), a to błąd z perspektywy, nazwijmy ją, funkcjonalnej.
„Przez chwilę czuł się jak artysta; jak ktoś, kto tworzy coś tego, kto dekonstruuje […]”. (r. 10) – Tu z kolei składnia nieco szwankuje i pogrubiony wyraz należałoby wyrzucić. Względnie zmienić konstrukcję na: „[…] czuł się […] jak ktoś, kto tworzy coś, ten, kto deknstruuje […]”. Pozbyć można się też wyrazu „coś”, który absolutnie nic nie wnosi, a do zachowania poprawności i czytelności zdania nie jest potrzebny.
„Przyznała, że był ojcem Lettie, ale określenie poważnie chorych brzmiało naprawdę źle”. (r. 13) – Określenie „poważnie chorych” powinno być w cudzysłowie.


5. Oryginalność (5 pkt.)

Nigdy oryginalność opowiadania nie była dla mnie sprawą bardziej oczywistą. Twój tekst wyróżnia się pośród ogółu blogowych opek tym, że jest czymś więcej niż łatwą i bezrefleksyjną rozrywką. Spośród Potterowych ffków wyróżnia go tematyka – zamiast standardowej, nastoletniej, hormonalnej dramy w statecznych murach Hogwartu, dajesz nam historię profesjonalnego złodzieja i przypadkowego ojca, człowieka żyjącego na marginesie dwóch światów. Wychodzisz poza schemat, unikasz klisz, które wszystkim zdążyły się już opatrzyć.
Jak na fanfik, jest to tekst wyjątkowo płytko osadzony w realiach uniwersum oryginału, co dla wielu potencjalnych czytelników może być wadą, ale dla innych będzie dowodem na Twoją twórczą samodzielność. Mnie ciekawi, jak ten tekst wyglądałby, gdyby go całkiem oderwać od Potterowego świata i umieścić w wykreowanym od podstaw przez Ciebie. Myślę, że to mogłoby się sprawdzić, bo opowiadanie jest zupełnie niezależne od oryginału i ledwie szczątkowo wykorzystuje jego elementy.
Fabuła, bohaterowie i pozostałe elementy tego tekstu są dalekie od wszystkiego, czego spodziewam się po zgłaszających się do oceny blogowych opkach. To niespodzianka w najlepszym gatunku, bo widać, że ta oryginalność to nie sztuka dla sztuki, a po prostu logiczna konsekwencja wyboru tej, nie innej historii.

6. Podsumowanie

Widać, że wiesz, co robisz z klawiaturą – cóż więcej mogę Ci powiedzieć? Masz talent, masz warsztat i niewątpliwie masz własne pomysły, których nie wahasz się realizować. Nie potrzebujesz niczego więcej, a już z pewnością nie moich światłych rad. Ja mogę tylko życzyć Ci powodzenia i trzymać kciuki za przyszłe sukcesy.
Mam wrażenie, że zbieranie punktów i otrzymywanie stopni nie jest dla Ciebie szczególnie ważne w tym ocenowym biznesie, ale chyba nie obrazisz się, jeśli do uzbieranej przez Ciebie puli dorzucę jeszcze pięć dodatkowych. To za to, że stworzyłaś opowiadanie, które właśnie jak opowiadanie przeczytałam – a nie jak kolejny tekst, który mam ocenić. Sama się tym zajmujesz, więc mam nadzieję, że rozumiesz, jak wyjątkowa to sytuacja, gdy czyta się tego rodzaju utwór z taką przyjemnością, że zapomina się o wypatrywaniu pogubionych przecinków. Właściwie chyba nie powinnam używać w ocenie określenia „opowiadanie blogowe” (choć technicznie tak właśnie jest), bo to tekst, który bez problemu widzę na księgarnianej półce.

W sumie zdobyłaś 98 punktów, czyli Wybitny.

4 komentarze:

  1. Właściwie to, co ludzie nazywają tutaj opowiadaniami, to tak naprawdę powieści, niezależnie od tego czy fanfiction czy własne. Tak się wszystkim utrwaliło i chyba już tego nie da się wyplewić :D Co do Twojego stresu - też bym się stresowała, bo to w końcu Sylv. Nie chcę znowu słodzić, ale naprawdę wie, co robi, oceniając.
    Ogółem podziwiam, Grafciu, że udało Ci się napisać sensowną ocenę (choć to właściwie już bardziej po prostu pod opinię podchodzi) wybitnego bloga, bo ja tej umiejętności nie posiadam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. to ja na szybko, bo jestem przy kompie przelotem i jedną ręką tkwię w pralce, w drugą w kuchni, co ani trochę nie jest wygodne i nie sprzyja komcianiu.
    ach, ach, początkowy lukier mnie przestraszył nieco, bo ja prosta kobita jestem i ludzi tremować nie lubię. no i nie lubię, jak taka trema na własne życzenie wpływa na percepcję tekstu. można mnie było bardziej skopać, nie oburzyłabym się :) a tak serio - jestem zadowolona i dziękuję za poświęcony czas, dostałam trochę za mało bezpośredniego zapisu przemyśleń z punktu widzenia czytelnika, co jest moim ulubionym punktem w ocenach, ale za to mam przyjemną analizę świata i doszukiwanie się jakiegoś zamysłu instancji autorskiej, a to zawsze plus. no i listę błędów, dziękuję, naprawdę powinnam w sobie wypracować odruch korzystania z bety przy ffkach.
    większego ŁUP nie planuję, toż to już prawie koniec, verner musi przepracować traumę, żeby móc wylądować w epilogu w takiej formie, w jakiej chcę go tam widzieć. zresztą - czy takie ŁUP dałoby się przebić? i tak na mnie prychano za tak podłą i nieczystą zagrywkę, nosz klasyczny wyciskacz łez z ócz niewiast niewinnych popełniłam.
    zastanawiam się też nad tym, na ile takie - powiedzmy - odbieganie od kanonu może odstraszać czytelników. w ocence bodaj dwukrotnie pojawiła się wzmianka o tym, że istnieje taka możliwość, co nieco mnie skonfundowało, bo ja całe życie w przeświadczeniu, że kanon się wytarł, oklepał i w ogóle wygląda gorzej niż mój ulubiony t-shirt. przekonana byłam, że jeśli weźmie się tylko świat i wsadzi się jak najmniej postaci kanonicznych, to nic tylko plusy. może to kwestia tego, co tak naprawdę dany człowiek w fandomie lubi - irytuje mnie pewna liczba postaci kanonicznych i nie lubię o nich pisać, natomiast sam świat wykreowany przez jkr wydaje mi się niezwykle ciekawy, choć dziurawy jak durszlak, podczas gdy w innym fandomie absolutnie przeraża mnie myśl o ffku bez kanonicznych bohaterów. może faktycznie strzelam sobie w kolano.
    uroczy był namysł nad kolorem duszy vernera; w mojej głowie verner funkcjonuje bardziej jako zbitka takich a nie innych cech i zachowań, więc do ustalania koloru duszy mi tak samo daleko, jak vernerowi do świadomego tacierzyństwa. cieszę się jednak, że nie przypinasz ani jemu, ani greengrassowi łatki czarnego charakteru, bo wierzę w niełatkowanie bohaterów (przynajmniej własnych).
    a, długie zdania/akapity. przyznaję się od winy i nie wyrażam skruchy. starałam się powstrzymywać od tworzenia tasiemców i innych koszmarków, ale jeśli się trafiły, to trudno. należę do tych ludzi, którzy mają słowotoki i potrafią przez parę minut wypowiadać jedno zdanie, by potem zgubić jego pointę. całe szczęście, że tekst pisany nie pozwala na taką niefrasobliwość.
    jeśli zaś chodzi o to, jak tekst wyglądałby w oderwaniu od potterowskiego uniwersum - cóż, w dużej mierze tak samo. cóż to za sztuka powołać do życia drobnego krętacza, który nigdy nie ukończył szkoły i nie bardzo orientuje się w biologii człowieka. byłoby to nudne, jako że - jak sądzę - spore znaczenie dla tekstu ma fakt, że jest osadzony na styku relacji mugole-czarodzieje. odebranie pierwiastka magii, choć możliwe, spłaszczyłoby to wszystko i sprawiło, że tekst byłby jednym z wielu poruszających co najwyżej problem klas społecznych i intelektualnych/majątkowych/mentalnych granic między nimi. nudy, ot co. kiedy wrzuci się opozycję świat magii - świat mugoli, od razu jest ciekawiej, bo to coś, co w ffkach okrutnie często jest niesłusznie pomniejszane, a przecież bez trudu mogłoby urosnąć do rozmiarów przeszkody trudnej lub wręcz niemożliwej do pokonania. no i, co tu dużo mówić, boli mnie, że magia nie ma żadnej ceny, więc staram się zmuszać czarodziejów, by płacili za nią pewną - być może większą od kanonicznej, choć nie jestem co do tego przekonana, kiedy myślę o panu weasleyu i jego zainteresowaniu gumową kaczką - alienacją społeczną i brakiem obycia w świecie mugoli.
    tyle ode mnie, dziękuję raz jeszcze, życzę dalszego zapału do oceniania i wracam do pralki, bo na mnie pika (podła bestia).
    pozdrawiam,
    sylv

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, ze odpowiadam dopiero teraz - odcielo mnie chwilowo od internetu.
      Co do odczytelniczych przemyśleń, to mi zwrócono uwagę, że to sprawia wrażenie, że ocena służy poprawie komfortu czytelnika, a nie poprawie warsztatu Autora. Żyłam w przekonaniu, że jedno bezpośrednio wiąże się z drugim, ale mi wytłumaczono, że nie, to się spróbowałam ograniczyć z nieprofesjonalnym podejściem. I okazało się równie chybione - weź tu i zadowól wszystkich :-/. Jak sie dorwę do Internetu na dłużej niż pięć minut i na czymś lepszym niż komórka, to podzielę się wrażeniami odczytelniczymi i odpowiem na komentarz - szczególnie na to o trzymaniu się kanonu.
      A co do wyciskacza łez- to za mnie chyba strasznie zimna sucz, bo mi się nawet oczko nie spociło. Spodobało mi się, że wreszcie potterowy ff nie tonie w romansowym lukrze. A w ogóle to mi się chyba chwilowo happy endy przejadły - jak zawsze uwielbiałam w myśl zasady "niech mi fikcja da to, co w rzeczywistości jest w deficycie", tak ostatnio czuję żądzę literackiej dramy.

      Usuń
    2. też mnie od internetu odwiało, więc nie mogę się pochwalić przyzwoitym refleksem.
      ALE. ja absolutnie nie protestuję, ja po prostu lubię czytać tego typu rzeczy i uznałam, że tą uwagą podzielę się ze światem. nie wierzę w 'profesjonalizm' oceniającego, ale to inne bajka. ale yay, dziękuję za obietnicę wrażeń odczytelniczych, moje pluszaste serduszko jest szczęśliwe <3
      oj tam, od razu zimna sucz. mi pewnie też by się nie zakręciła, gdybym siedziała na stołku czytelnika. ale posądzano mnie o próbę doprowadzenia ludzi do załamania i odwodnienia w wyniku rozlewu łez. no dobra, mogę trochę przesadzać, ale dawno nie spałam, mam prawo xd cieszę się też, że dramę mogłam dostarczyć i raz jeszcze dziękuję.

      Usuń

Obserwatorzy