Zanim wstawię moją debiutancką ocenę, chciałabym się przywitać z załogą Ocen Legilimens i ze wszystkimi czytelnikami bloga. Mam nadzieję, że rozpoczęty dziś staż przejdę pomyślnie i na dłużej zagrzeję wśród Was miejsce. O sobie nie będę ględzić - wszystkich zainteresowanych zapraszam na moją podstronę, gdzie napisałam kilka zdań na ten temat.
Jestem bardzo otwarta na wszelkie uwagi na temat oceny - wszak dopiero uczę się fachu i cenię sobie każdą radę.
Oceniam: www.zabioreciwszystko.blogspot.com
1.
Pierwsze wrażenie
(3 pkt)
Zdecydowanie nie jest złe, skoro na
jego podstawie wybrałam Twój blog do próbnej oceny - wygrałaś walkę o moją
uwagę z czterema innymi kandydatami z wolnej kolejki. I właściwie na tym można
by zakończyć rozważania nad tą kategorią, bo w pierwszym wrażeniu liczy się
przede wszystkim zainteresowanie gościa i zachęcenie go do pozostania na
dłużej, a Tobie ten efekt udało się osiągnąć. Znalazłam jednak kilka
drobiazgów, którym przydałyby się kosmetyczne poprawki.
Po pierwsze, adres. Tworzący go
zlepek wyrazów jest na pierwszy rzut oka nieczytelny. Wzrok większości osób
prześlizguje się po takich zbitkach liter i wędruje dalej, bo nie każdemu chce
się odszyfrowywać ten chaos. W ten sposób tracisz część potencjalnych
czytelników nim jeszcze wejdą na blog.
Po drugie, cytat. Cudzysłów jest,
autor jest, jest też magiczne słówko „war”, co mój umysł przekłada na flaki, juchę,
brud, smród i przemoc – czyli to, co tygryski lubią najbardziej. Jak do tej
pory dobrze, choć mogłoby być po polsku, bo reszta zawartości bloga (adres,
menu i oczywiście treść) jest zapisana w języku naszym ojczystym, a cytat w
lengłydżu rujnuje tę spójność. Nic, to – przeboleję, bo przyznam, że to właśnie
cytatem mnie kupiłaś, a to się bardzo rzadko zdarza, na belkowe bon moty mam lekką alergię. To chyba
dlatego, że większość z nich to pseudofilozoficzny bełkot marki Coelho™. U Ciebie
zaś taki powiew świeżości (oraz zapach napalmu o poranku). Zastanowił mnie
wielokropek, ponieważ wcale mi nie pasował na końcu tego zdania. Wujek Gugiel
przyznał mi rację, a Ciocia Wikipedia też wtrąciła swoje trzy grosze i
zaproponowała inną wersję cytatu: „The first casualty, when war comes, is
truth”. Wersję kochanej cioteczki
potwierdzają też goodreads.com i brainyquote.com, więc chyba coś jest na
rzeczy. Sugeruję korektę.
Grafika
jest ciemna – coś w czerni i czerwieni – i dość mętna, co zapewne ma oddawać
mroczny i ponury klimat Twojego opowiadania. Lubię, gdy szablon pasuje do
publikowanego na blogu tekstu i jest jego uzupełnieniem, ale nie lubię ciemnej,
niewyraźnej grafiki. Ot i zagwozdka. Gdyby nie obiecywana mi przez cytat rzeź i
rąbanka, to w tym momencie bym od ciebie zwiała, bo ta kolorystyka jest
zabójcza dla moich biednych, wspomaganych okularami oczu.
Podsumowując,
jest w porządku, choć bez rewelacji. Pewne elementy można poprawić, ale żadnych
kardynalnych błędów nie znalazłam. Uwagę potencjalnego czytelnika
przyciągnęłaś, czyli cel osiągnięty. Nie ma się nad czym rozwodzić – ruszam
dalej.
2. Prezencja strony (5
pkt)
Mrużąc
ślepia przyglądam się grafice, próbując dojść, co się na niej dzieje. Mam z tym
problem, bo – jak wspomniałam - wzrok mi siada, a tu nie tylko kolorystyka ciemna, ale i
obrazki jakieś rozmazane. Ostatecznie doszłam do wniosku, że na nagłówku
występują takie elementy: dziewoja jasnowłosa – sztuk jeden, okno spowite
podejrzaną poświatą - sztuk jeden, ludzki kadłubek z przytroczoną prawą ręką –
sztuk jeden, a także pół twarzy i 1/3 ręki osoby płci niezidentyfikowanej oraz
anielskie skrzydło bez pary. Wszystko to utopione w czerwonej mgle i
żółtozielonakwej poświacie, co może być subtelną aluzją do przelanej krwi i ran
ropiejących z powodu braku właściwej opieki medycznej. Rzeź i rąbanka jest, ale
wojna chyba się stąd zmyła, pozostawiając po sobie poszatkowane ciała ofiar.
Rzut
oka w stronę pola na posty ostatecznie upewnia mnie, że tekstu nie będę czytać
z bloga, ale przekopiuję go sobie do Worda, ponieważ ta maleńka, biała czcionka
jest mordercza. Przy okazji zauważam, że data publikacji jest niewidoczna, póki
jej nie zaznaczę kursorem – czyżby sprytny sposób na zmylenie ocenialni i
ukrycie ewentualnego przeterminowania bloga? Możliwe, bo faktycznie post jest
sprzed ponad miesiąca, czyli z kolejki byś wyleciała. Choć zaznaczyłaś w
zgłoszeniu, żeby oceniać mimo przeterminowania – oceniam więc dalej.
Ramka
zatytułowana „Ważne!”, chyba nie jest taka ważna, bo nie zadbałaś o jej
czytelność. Czerwonawe literki na tle czarno-czerwonych maziajów to kolejna
trauma dla moich oczu. Tak, wiem, że się powtarzam, ale walka z tak
masakrycznie nieczytelnymi szablonami to moja życiowa misja. Poza tym w
kolumnie bocznej mamy „Obserwatorów”, co chwalę, bo jest to gadżet ułatwiający
wszystkim zainteresowanym śledzenie Twojego opowiadania, oraz statystykę, która
mnie osobiście ani ziębi, ani grzeje.
A
teraz grande finale, czyli menu i zakładki. Jest ich zatrzęsienie, bo aż
siedem, więc przede mną jeszcze trochę zwiedzania nim będę mogła wgryźć się w
mięsistą – miejmy nadzieję – tkankę Twego opowiadania. Zobaczmy w takim razie,
co upchnęłaś w podstronach.
W
niejaką konfuzję wpędziły mnie dwie oddzielne zakładki, zatytułowane
odpowiednio „Spis treści” i „Archiwum”. Czym się różni jedno od drugiego?
Chwila niepewności i już wiem – archiwum jest na posty
informacyjno-organizacyjne. Przejrzałam te ogłoszenia i dochodzę do wniosku, że
ich zbieranie jest bez sensu, bo to kwestie jednorazowe typu „nie mam czasu
aktualizować” albo „wprowadzam poprawki we wcześniejszych rozdziałach”. Tracą
one ważność w momencie, gdy daną sprawę załatwisz, i nie ma potrzeby później do
nich wracać. Z kolei na ogłoszenia bardziej permanentnej natury masz wspomnianą
już ramkę „Ważne!” na stronie głównej. Dlatego radziłabym archiwum zlikwidować,
żeby nie mieć w menu takiej graciarni.
O
spisie treści nie mam właściwie co mówić poza tym, że jest i masz w nim
porządek, co znacząco ułatwi mi robotę i jest wygodne dla czytelników nie
będących z Twoim opowiadaniem na bieżąco. Są też daty, więc sprytne ukrywanie
ich na stronie głównej na nic się zdało. I prolog. Prolog widzę! Wiedziałam, że
będzie prolog – bez prologu blog nie istnieje. Nie mogłam się powstrzymać przed
zerknięciem i, kogutki oskubane, sześć linijek. Serio? To nie moje ostatnie
słowo w tym temacie, bądź pewna, tymczasem wracam jednak do szperania w
podstronach.
Następna
jest zatytułowana „O mnie/o blogu”. Pierwsza część to zbiór kilku informacji o
Autorce, z których większość nie ma, jak sądzę, najmniejszego znaczenia dla
odbioru tekstu. No chyba że wojna z Twojego opowiadania, będzie prowadzona w
celu eksterminacji dzieci i idiotów, wielbicieli pewnego kaznodziei, którego
imienia nie wolno wymawiać oraz pedałów (ale nie gejów, bo to inna para
kaloszy), a kawaleria będzie szarżować na czołgi nieprzyjaciela w rytm piosenek
Sharon i Simone, względnie armie maszerować będą do taktu więziennego hymnu
Valjeana. Nie chcę tu wyjść na aspołeczną zołzę, po prostu stwierdzam, że nie
weszłam na tego bloga w celu wymiany poglądów społeczno-politycznych i
poszerzania horyzontów muzycznych. Ale lubisz czekoladę, krew i tortury, także
piąteczka.
Druga
część podstrony przybliża nam bloga, czyli wreszcie choć trochę mięcha. W
telegraficznym skrócie: współczesna, globalna wojna, nie jakieś tam lokalne przepychanki
w Irakach i innych Afganistanach. Wspominasz, czym się inspirowałaś i
zastrzegasz, że nie prowadzisz na blogu agitacji wywrotowej. Ok. Tylko taki
drobiażdżek – zdarza Ci się przeskakiwać z wypowiedzi pierwszo- na
trzecioosobową, np. „W moim opowiadaniu chcę przedstawić jedno z moich
wyobrażeń. Niech nikt nie posądza jej o nic […]”. Pojawiają się też
powtórzenia, radziłabym więc przeredagować ten tekst.
W
linkach masz porządek, choć znalazłam ze dwa, które są zdechłe – przejrzyj je
od czasu do czasu i upewnij się, że blog, który linkujesz, wciąż dycha. Poza
tym nie mam uwag.
W
spamowniku masz za to śmietnik, ale chyba o to chodzi. Nie potępiam, sama mam
podobne zakładki u siebie, ale regulamin spamowania nieco mnie ubawił. Moja
cyniczna natura obstaje przy stanowisku, że nikt tego cudu nie czyta.
Są
wreszcie dwie podstrony, bez których blog mógłby się spokojnie obyć,
mianowicie: „Muzyka” i „Nominacje”. Za muzykę nawet dodam Ci punkt. Nie dlatego,
że mi się szczególnie spodobała, ale dlatego, że nie zaatakowała mnie rykiem z
głośników przy otworzeniu bloga. Miło, że stan bębenków słuchowych oraz nerwów
Twoich czytelników leży Ci na sercu. Po zakładce z nominacjami do Liebster
Award ledwie prześlizgnęłam się wzrokiem, bo mam awersję do takich łańcuszków
wzajemnej adoracji, ale co kto lubi – karać cię za to nie będę.
Uff,
prezencja za nami, czas więc na podsumowanie. Pod względem graficznym nie jest najlepiej:
ciemno, buro i ponuro, nieczytelnie, i na dłuższą metę męcząco. Gdzieś po
drodze natknęłam się na informację, że chcesz temu stanowi rzeczy zaradzić, próbujesz
znaleźć szabloniarkę. Sądząc po tym, co zobaczyłam w linkach, chyba Ci się
wreszcie udało. Trzymam kciuki, obyś szybko dostała nowy szablon, bo obecny
blogowi nie służy. Z menu radzę wyrzucić Archiwum, powinnaś też jeszcze raz
uważnie przeczytać i zredagować zakładkę „O mnie/o blogu”, ponieważ pojawiają
się tam błędy. Plus za oszczędzenie czytelnikom bliskiego spotkania trzeciego
stopnia z Twoją ukochaną muzyką i za brak zakładki z wyczerpującą
charakterystyką rybek akwariowych należących do jakiegoś epizodycznego
bohatera. Plus również za to, że na stronie głównej panuje jednak porządek, dodatków
nie ma znów tak dużo i za kursorem nie lata żadne ustrojstwo. Dostrzegam Twoje
dobre chęci, ale na pełną punktację to jednak za mało.
PS Jeszcze jedna kwestia, którą zauważyłam już
podczas czytania opowiadania – formatowanie tekstu jest fatalne. Nie chodzi nawet
o takie drobiazgi, jak wyjustowanie czy zachowywanie równego wcięcia we
wszystkich akapitach, ale o to, że momentami tekst się rozjeżdża, ni z tego, ni
z owego pojawiają się między wyrazami gigantyczne dziury, a czasem połowa
zdania jest przerzucona do nowej linijki bez najmniejszego powodu. Popraw to
koniecznie, ponieważ ten bajzel jest nie tylko nieestetyczny, ale też bardzo
utrudnia lekturę.
3. Treść (17 pkt)
Ha!
Wreszcie! Czas dobrać się do mięcha i przeprowadzić operację na żywej tkance
tego bloga, czyli na opowiadaniu. Zacieram łapska i przytupuję z
niecierpliwości, bo oto wojna, wojna, moi państwo!
Zanim
jednak przejdę do spraw zasadniczych, dwa słowa o prologu: SZEŚĆ LINIJEK. Sześć
linijek to nie prolog, to notatki na kawiarnianej serwetce. Tak, wiem, że na
kawiarnianych serwetkach powstawały bestsellery, ale to nie jest jeden z tych
przypadków. Oczywiście nie długość czyni tekst prologiem, ale ma ona spory
wpływ na jego charakter. Prolog ma za zadanie wprowadzić czytelnika w klimat i
realia utworu, a także zaprezentować wydarzenia mające miejsce przed
zawiązaniem akcji – i właśnie tej drugiej funkcji Twój prolog nie spełnia.
Zamiast zarysować sytuację, rzucasz w czytelnika kilkoma pytaniami retorycznymi
na nutę „Czy wiesz, jak to jest …?” i zaraz dodajesz – „Jasne, że nie wiesz, bo
nie byłeś na wojnie.” Tyle. To nie prolog, to blurb, czyli króciutka zachęta do
sięgnięcia po dany utwór, umieszczana na tylnej okładce książki – a w realiach
blogowych publikowana w katalogach z reklamami opowiadań. Na bloga też to
możesz wrzucić, ok., niech czytelnicy wiedzą, w co się pakują. Ale, kurczaczki
piórkowane, nie nazywaj tego prologiem.
No,
rzekłam. Teraz możemy przejść do konkretów.
a) Opisy
i dialogi (2 pkt)
Zacznę nietypowo, niejako od
końca, a to dlatego, że moim zdaniem w twoim tekście wszystko sprowadza się do
opisów. A raczej do ich braku.
Nie opisujesz wydarzeń,
przynajmniej przez większość opowiadania. Coś drgnęło w tej materii w okolicach
szóstego, siódmego rozdziału i choć dalej wiele pozostaje do życzenia, to
przynajmniej od tego momentu poświęcasz kluczowym zdarzeniom więcej niż dwa
zdania. Ale i to niewiele daje, gdy zamiast serwować czytelnikowi konkretne
informacje, snujesz mętne dywagacje nie wiadomo o czym. Weźmy drugi akapit
dziewiątego rozdziału – co takiego planuje Patrick, że przyprawia to Jane
niemal o apopleksję? Wyjaśnij mi, proszę, bo z tego akapitu nijak nie jestem w
stanie niczego wywnioskować.
Bohaterów również nie opisujesz.
Ich wyglądowi nie poświęciłaś ani jednego słowa! Wierz mi, nie jestem fanką
kilkustronicowej inwentaryzacji ubioru postaci i upoetyzowanych, pensjonarskich
zachwytów nad „tęczówkami barwy porannej mgły”, ale kompletny brak opisów jest
jeszcze gorszy. W ten sposób czynisz ze swych bohaterów bezcielesne zjawy. Minimalnie
lepiej jest z opisem charakterów, ale tylko dlatego, że w porównaniu z
nieistniejącymi opisami wyglądu te dwie czy trzy wzmianki to prawdziwy urodzaj.
Nie opisujesz również emocji. To
znaczy, owszem, od czasu do czasu nazywasz emocje bohaterów, ale nie robisz
niczego, co by te uczucia jakoś przybliżyło czytelnikowi, uplastyczniło je,
wywołało w odbiorcy tekstu empatię. Jedynym objawem emocji u Twoich bohaterów
jest płacz (non-stop ktoś płacze, szlocha, zalewa się łzami lub jest tego bliski
– serio, w każdym rozdziale ktoś pochlipuje!), a czasami oczy tej czy innej
postaci przepełnia ból. To trochę za mało, bym czuła się poruszona.
Nie opisujesz także miejsc, w
których toczy się akcja, dlatego twoi bezcieleśni bohaterowie są zawieszeni w
pozbawionej materii pustce. Nie podajesz nawet tak podstawowych informacji jak
nazwa miasta, czy choćby państwa, w którym rozgrywa się opowiadanie, nie
nazywasz stron konfliktu. Za to nadużywasz słówka „jakiś” i wszystkich jego
form – w pierwszym rozdziale jest akapit, w którym wyraz ten pojawia się cztery
razy na przestrzeni kilku zdań, a i w dalszych fragmentach tekstu stosujesz go
często.
Opisem czasu również nie
zaprzątasz sobie głowy, poza skrupulatnym odnotowywaniem, że bohaterowie
zasypiają i się budzą. Przybliżony czas akcji (można sobie wyliczyć rok) podajesz dopiero w szóstym rozdziale! Poza
tym – nie tylko w kwestii czasu, ale to jeden z wyraźniejszych przykładów –
masz problemy z kolejnością opisów. Zaczynasz opowiadanie od stwierdzenia, że
główna bohaterka wypoczywa nad morzem, a dopiero w następnej scenie
informujesz, że dzieje się to podczas ferii zimowych. Dlaczego to problem?
Ponieważ wypoczynek nad morzem większości ludzi kojarzy się z letnimi wakacjami
i w ich wyobraźni wydarzenia zaczynają rozgrywać się w pewnej określonej
scenerii, a późniejsza informacja o zimie każe te obrazy skorygować –
niektórych czytelników (w tym mnie) konieczność poprawiania tego, co już sobie
wyobrazili, poważnie denerwuje. I jeszcze jedno: wspominasz o zimie, ale ani
słowa o śniegu, mrozie, oblodzonych chodnikach czy czymkolwiek, co budowałoby
plastyczny obraz tej pory roku.
Ta atrofia opisów nie tylko jest
obezwładniająca dla wyobraźni czytelnika, ale momentami zwyczajnie uniemożliwia
zrozumienie tekstu. Dokładne przykłady podam, omawiając świat przedstawiony.
Dialogów jest wyraźnie więcej niż
opisów. Co z tego, skoro są sztywne jak ciało objęte rigor mortis? Twoi bohaterowie nie rozmawiają, oni przerzucają się
krótkimi zdaniami i mętnymi sformułowaniami, wchodzą sobie w słowo albo dukają,
gdy szok odbierze im mowę. Choćby tu:
„-Mamo, ty nie ...
-Chodź, zjesz coś. -
przerwała mi. Miała świadomość o decyzji władz.
-Mamo, a co z naszym
rządem? Próbują coś zrobić? Są nabory?
-Przestań!
-Mamo wiesz, że chcę.
-Skończyłaś. Zostajesz
tu, gdzieś uciekniesz. Nie wiem. Nie wstąpisz nigdzie.
-I tak to zrobię”. (roz. 2)
Owszem, po zastanowieniu można
się domyślić, że Jane rozmawia z matką o chęci wstąpienia do armii, ale
czytałoby się to dużo lepiej, gdyby domyślać się nie było trzeba, bo wszystko
byłoby jasno wyłożone. Pamiętaj, czytelnik wie tylko tyle, ile mu powiesz – nie
siedzi w Twojej głowie i w większości wypadków nie ma ochoty zastanawiać się,
„co autor miał na myśli”.
Ponadto w zapisie dialogów nagminnie
pojawiają się błędy, np.:
„-Jane, kochanie, co ty
mówisz? - pani Halbruck weszła do salonu”.
– Narracja po myślniku powinna zaczynać się wielką literą, ponieważ nie dotyczy
bezpośrednio sposobu, w jaki dana partia dialogowa była wypowiedziana. (roz. 2)
„-Tak. - odpowiedzieli mi chórem”. – (roz. 2) Jeśli narracja
dotyczy sposobu wypowiadania dialogu, zapisuje się ją małą literą (to zrobiłaś
poprawnie) i nie stawia w dialogu kropki. Gdyby było to pytanie lub
wykrzyknienie, wtedy na końcu dialogu stawia się odpowiedni znak
interpunkcyjny, ale narrację nadal pisze się małą literą, np.:
- Tak! – zawołali.
lub:
- Tak? – mruknął powątpiewająco.
„-Nie młody - wysiliłem
się na uśmiech - na pewno nam się nic nie stanie”. – Brakuje przecinka po „nie”. Po
słowie „uśmiech” również brakuje znaku interpunkcyjnego. Mógłby to być
przecinek, bo wypowiedź Patricka tworzy jedno, sensowne zdanie, ale mogłaby też
być kropka, a wtedy drugą część dialogu należałoby zapisać z wielkiej litery.
(roz. 2)
Niekiedy błędy w zapisie dialogów
są na tyle poważne, że utrudniają ich zrozumienie, np.:
„-Nie możesz spać? -
zapytałam.
-Myślę o mamie.
-Wiem. Ja też cały czas
myślę o swojej.
-Jane, czy będą bardzo
cierpiały? - to pytanie zbiło mnie z
tropu. Nie wiedzieliśmy gdzie są i
co z nimi zrobią.
-Myślę, że nie. - spojrzał na mnie i zauważyłam, że płakał.
Podeszłam i […]”. (roz. 3)
Po kolei. Pogrubiona narracja
powinna rozpoczynać się z wielkiej litery i wylądować we własnym akapicie,
ponieważ nie dotyczy sposobu, w jaki Evan wypowiada dane słowa, a reakcji Jane
na nie. I kto wypowiada ostatnią, pogrubioną partię dialogową? Logika podpowiada
mi, że Jane – dlaczego więc do jej wypowiedzi doczepiasz opis zachowania Evana?
Taki zabieg sugeruje, że to jego słowa, co nie ma najmniejszego sensu. Poza tym
fragment narracji od „Podeszłam i […]” powinien być umieszczony w nowym
akapicie. Poprawny zapis wyglądałby tak:
- Jane, czy będą bardzo cierpiały?
To pytanie zbiło mnie z tropu. Nie wiedzieliśmy, gdzie są,
i co z nimi zrobią.
- Myślę, że nie –
odparłam.
Evan spojrzał na mnie i zauważyłam, że płakał.
Podeszłam i […]
Inny przykład:
„Wpadłem do jego
pokoju i szepnąłem:
-Zostań tu - kiwnął
głową, wyrażając zrozumienie, […]”. (roz.
4)
Ponownie, do dialogu wypowiadanego
przez jednego bohatera, doczepiasz opis zachowania zupełnie innej postaci.
Poprawnie:
Wpadłem do jego pokoju i szepnąłem:
- Zostań tu.
Kiwnął głową, wyrażając zrozumienie, […]
Ten błąd powielasz bardzo często
i wprowadza on sporo zamieszania, ponieważ sugeruje, że to opisywana osoba
wypowiada dane słowa. Zapamiętaj – narracja doczepiona do dialogu powinna
dotyczyć osoby, która mówi. Wyjątkiem jest taka sytuacja:
- Uważaj, musimy być cicho. – Usłyszałam szept zza ściany.
Poza tym we wszystkich dialogach
nie stosujesz spacji między pierwszym myślnikiem, a resztą tekstu:
„-Gdzie czwarty członek
rodziny?”
Prawidłowo:
- [spacja] Gdzie czwarty członek rodziny?
Punktacja wynika z tego, że mimo
poważnych niedociągnięć, opisy i dialogi są.
b) Świat Przedstawiony (3
pkt)
Jak już mówiłam, ze względu na
niedobór opisów, materialna strona świata, czyli miejsca, w których rozgrywa
się akcja, właściwie nie istnieją. Wspominasz na przykład o magazynie, gdzie
kryją się ludzie, ale nie opisujesz, jak wygląda, ani jednym słowem, mimo że
Kate przebywa w nim przez trzy rozdziały. W dodatku Sandy określa go po prostu
jako opuszczony, a Jane i spółka od razu wiedzą, o który magazyn chodzi –
czyżby akcja rozgrywała się w jakiejś pipidówce? Bo nawet w średniej wielkości
mieście spodziewałabym się więcej niż jednego opuszczonego magazynu.
Ten sam problem – kompletny zanik
opisów – dotyczy domów, ulic, lasu (który z tego powodu wydaje się być
zlokalizowany w środku miasta i ma bramę wejściową – niezamkniętą) i każdej
innej, występującej w opowiadaniu lokalizacji.
Z braku opisów nie jestem nawet w
stanie ustalić, gdzie to wszystko się dzieje (miasto?, państwo?, kontynent?, to
w ogóle jest Ziemia?), kto z kim walczy i o co – a przecież to kwestie zupełnie
podstawowe, gdy mowa o wojnie. Jak mam zrozumieć konflikt, skoro nie mam o nim
bladego pojęcia? Jak mam wczuć się w sytuację? Wspominasz na przykład, że
wszystko zaczęło się od niepokojów na granicy – jak daleko jest ta granica od
nadmorskiej miejscowości, w której wypoczywa Jane, i od jej rodzinnego miasta?
Kilka kilometrów – czyli nasza bohaterka musi jak najszybciej uciekać niemal z
linii frontu – czy może kilkaset, a wtedy zagrożenie nie jest bezpośrednie. To
dla mnie bardzo istotne sprawy i frustruje mnie brak ich omówienia.
Poza tym one wpływają na logikę
opowieści. Gdy zaczynasz historię, mamy niepokoje na granicy – osiem godzin
później (tyle trwała podróż Jane) jej rodzinne miasto jest już opanowane przez
siły wroga. W zależności od tego, jak daleko od granicy ta miejscowość się
znajduje, jest to mniej lub bardziej sensowny scenariusz (choć mało
prawdopodobny, chyba że miasto się poddało – o czym oczywiście nie wspominasz).
Co z nadmorskim miasteczkiem? Ono
też jest okupowane? Jeśli nie, to dlaczego, na miły Bóg, Jane opuszcza
względnie bezpieczne miejsce i jedzie do okupowanej strefy? Przecież powinna
uciekać w dokładnie przeciwnym kierunku! A może wróg opanował jej miasto w
międzyczasie? – wtedy jednak pociąg by zawrócono, bo nikt z odrobiną rozsądku
nie pakowałby się prosto w łapy najeźdźcy.
Widzisz, ile wątpliwości powoduje
ten brak opisów?
A jeśli już o okupacji mowa, to
ze trzy rozdziały musiałam przeczytać, nim się zorientowałam, że ci żołnierze
na peronie, to armia wroga, a nie „nasi”. I nie dlatego, że raczyłaś to gdzieś
wyjaśnić, ale dlatego, że w innym wypadku nic nie miałoby sensu. Dla ciebie to
mogło być oczywiste, ale nie dla czytelnika. Ja na przykład długo byłam
przekonana, że ci żołnierze, to „nasze” patrole porządkowe (coś normalnego
podczas stanu wojennego) i zachodziłam w głowę, dlaczegóż oni mieliby mordować
obywateli własnego kraju. Bo byłam pewna, że to całe zamknięcie miast zarządził
„nasz” rząd, żeby spanikowani uciekinierzy nie blokowali dróg, którymi miała
się poruszać broniąca kraju armia. Dlatego też uważałam ten rząd za bandę idiotów,
którzy mając wojnę na karku, zamiast bić wroga, z bliżej nieokreślonych pobudek
zabijają własnych ludzi – jakby im jeszcze buntu i wojny domowej brakowało. I
nie mogłam zrozumieć, dlaczego Jane chce wstąpić do takiej armii. Widzisz, znów
nieporozumienia na linii czytelnik-autor (i to jakiego kalibru!) wynikają stąd,
że niczego nie opisujesz, więc trzeba to uzupełniać na własną rękę z pomocą
swojej wyobraźni – a nikt nie ma obowiązku wyobrażać sobie wszystkiego tak jak
Ty; umysł każdego człowieka tworzy własne skojarzenia.
Zbyt długo czekasz z wyjaśnianiem
czytelnikom elementów świata przedstawionego. Wspominasz o czymś, nie tłumacząc
tego ani trochę, i wracasz do kwestii dużo później, gdy czytelnik zdąży się już
sfrustrować lub wymyślić ze trzy własne koncepcje wyjaśniające to, co ty
olałaś. Nie na tym polega stopniowanie informacji. Gdy wprowadzasz jakiś
element, powinnaś go przynajmniej pobieżnie wyjaśnić na tyle, by logicznie
wpasowywał się w to, co do tej pory napisałaś. Później, w miarę postępu akcji i
ujawniania kolejnych faktów, ten początkowy obraz może zostać odwrócony o 180
stopni. Nie może jednak być tak, że najpierw o danym elemencie nie wiadomo nic,
a gdy wracasz do niego później, nagle go wyjaśniasz. W ten sposób nie budujesz
napięcia, ale sprawiasz wrażenie, że tłumaczysz coś, czego wcześniej sobie nie
przemyślałaś.
Ponadto, jeśli już o czymkolwiek
piszesz, to jesteś w tym strasznie niekonsekwentna. Jest wojna, czy tylko
niepokój na granicy? Skąd ta nagła okupacja? Zabijają jeńców czy tylko ich
więżą? Narracja jest pierwszoosobowa, a więc przefiltrowana przez umysł
konkretnego bohatera, ale w momencie, gdy narratorów jest kilku i plączą się
oni w zeznaniach, robi się zamieszanie i już nie wiadomo, co tak naprawdę się
dzieje. To nawet ciekawy zabieg literacki, dobrze obrazujący wojenny chaos, ale
Ty stosujesz go nieumiejętnie, więc zamiast podnosić wartość tekstu, rujnujesz
resztki sensu tej historii.
W dodatku mam wrażenie, że nie
zrobiłaś żadnego riserczu, co momentami widać wyraźnie. Porucznik to stopień
oficerski średniego szczebla – żołnierz go posiadający jest zwykle zastępcą
dowódcy batalionu, a nie na polecenie byle strażnika obezwładnia włóczące się
po mieście małolaty. A generał, czyli dowódca całej armii, nie przesłuchuje
osobiście smarkatych jeńców, choćby istotnych – od brudnej roboty ma stada
podwładnych.
O zawodzie prokuratora też wiesz
niewiele. Sugerujesz, że mógłby się na coś przydać obcej armii – niby na co?
Szeregowy prokurator rejonowy (a nie piszesz, że ojciec Patricka jest kimś
ważniejszym) zajmuje się między innymi ściganiem złodziei, piratów drogowych i
ludzi zalegających z alimentami. Co ktoś taki mógłby zaoferować obcemu wojsku?
To nie jest osoba z dostępem do strategicznych informacji – to, mówiąc wprost,
zwyczajny urzędas. Podobnie z twojego tekstu wynika, że posiadanie przez
prokuratora paralizatora do obrony własnej jest czymś oczywistym – tymczasem kwestie
posiadania przez obywateli (również prokuratorów) takich urządzeń reguluje
prawo. A że nie piszesz, gdzie się Twoje opowiadanie dzieje, nie wiadomo jakie
prawo obowiązuje, a więc jaki jest dostęp do takich środków obrony osobistej i
czy prokuratorzy są tu jakoś specjalnie uprzywilejowani. Wreszcie dajesz do
zrozumienia, że ojciec Patricka, ze względu na pełnioną funkcję, miał jakiś
wpływ na wywołanie tej wojny. Prokurator? Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić.
(Tak, jak nie wiem, co mógłby zrobić w tym kierunku lekarz. Nie wspominasz,
żeby którykolwiek z rodziców pracował w jakimkolwiek tajnym ośrodku badawczym
produkującym super-żołnierzy, więc mam pełne prawo zakładać, że chodzi Ci o
pediatrę.)
Dalej kwestia broni. Nie dość, że
nie wiemy, dlaczego jest powszechnie dostępna (a musi być, skoro nie
komentujesz w żaden sposób tego, że ma ją zarówno matka Jane jak i ojciec
Patricka), to jeszcze nastolatki, które wedle wszelkiego prawdopodobieństwa
mają ją pierwszy raz w dłoniach (nie piszesz, że jest inaczej), umieją się nią
posługiwać i niechybnie trafiają do celu. To tak nie działa. Celne strzelanie
wymaga czegoś więcej niż tylko wiedzy, że należy pociągnąć za spust. W dodatku
dokonujesz cudownego rozmnożenia pistoletów: w jednej scenie Jane ma broń
matki, a już w następnej spluwę trzyma w garści również Evan. Skąd ją wziął? I
zakładasz – błędnie – że amunicja jest uniwersalna, skoro Jane, posiadająca
pistolet matki, zabiera amunicję ojca Patricka, nie sprawdzając czy kaliber
będzie pasował.
To samo z fałszywymi dokumentami.
Kim jest Sandy, że może je bez problemów (i za darmo!) załatwić w ciągu jednego
dnia, a fakt ten nie wzbudza niczyich podejrzeń? Przeciwnie, Jane właśnie tego
się po niej spodziewa.
Wykorzystanie schronów przez
okupanta również budzi moje wątpliwości. Przestrzeń w schronach jest
ograniczona, nie da się tam upchnąć wszystkiego, logiczne więc, że ukrywa się
tam to, co najważniejsze – dla armii jest to sztab i kwatery najwyższych
dowódców. Nie wyobrażam sobie, by marnotrawiono cenną przestrzeń na
przetrzymywanie w niej średnio istotnych więźniów (bo przecież Patrick i Jane
to tylko nastolatki – choćby i mieli ważnych rodziców – a nie wysocy urzędnicy
państwowi lub wojskowi, mający dostęp do strategicznych informacji).
A bombardowanie? Kto je prowadzi?
Wróg, którego armia już opanowała miasto? – kompletny idiotyzm, narażają na
śmierć własnych żołnierzy. „Nasi”? – również idiotyzm, mordują własnych
obywateli, niszczą własne zaplecze. Jest może jakaś trzecia strona? Nie
podajesz żadnej z tych naprawdę podstawowych informacji, mimo że bombardowanie
opisujesz czterokrotnie – po jednym razie na każdego głównego bohatera. I
czterokrotnie opis sprowadza się właściwie do: „spadały bomby, było dużo huku i
ognia, bałem się/uciekałem”.
W dodatku wcale nie czuję,
szumnie zapowiadanej w zakładce „O blogu”, globalności tej wojny – do tej pory
akcja toczy się praktycznie w jednym mieście, w nie więcej niż dziesięciu
lokalizacjach.
Poza tym pojawia się też mnóstwo
innych nielogiczności w obrazie świata przedstawionego, o których nie będę się już
rozpisywać, a tylko je wymienię: stwierdzenie Sandy, że „niedługo będzie się
organizować ruch oporu” nasunęło mi taką myśl: „Jasne, zrobią sobie wydarzenie
na fejsie i zaproszą znajomych”; we współczesnym areszcie ściany i podłoga
byłby raczej z betonu, a nie z kamienia; czym Patrick opatrywał Jane w celi? –
przynieśli im wiadro z wodą, ale nie bandaże; dziecięce ciało jest bardzo
drobne, a kule z pistoletu uderzają z dużą siłą – o wiele bardziej
prawdopodobne, że przebiłyby Toma na wylot i utkwiły w ścianach, suficie,
podłodze lub meblach; skąd róże na grobie Toma? – z ogródka czy z pobliskiej
kwiaciarni? (poza tym to taki najbardziej wyświechtany i tandetny symbolizm);
skąd Kate wiedziała, że w magazynie opatrywał ją lekarz?; dlaczego nieznajomy
kazał jej zwracać się do siebie per „tato”?; skąd w magazynie okienko do
wydawania posiłków?
Dobra, kończę tę wyliczankę –
jestem pewna, że swoją opinię przedstawiłam wystarczająco czytelnie. Gdybym
miała odbierać po jednym punkcie za każdy element świata przedstawionego,
którego kreację położyłaś, to skończyłabyś na minusie, dlatego przyznam punkty
za to, co zrobiłaś, czyli: punkt za to, że w ogóle wspominasz miejsca akcji
(np. magazyn, dom, pociąg, las); punkt za to, że zdradzasz w końcu przybliżony
czas akcji; punkt za to, że w dziesiątym rozdziale wreszcie zbliżasz się do
wyjawienia czytelnikowi, skąd, do diaska,
ta wojna!
c) Bohaterowie (2 pkt)
Tym razem zacznę od
uargumentowania punktacji, żeby nie popadać w rutynę. Zasada ta sama, co w
poprzedniej kategorii – punktuję to co jest, a nie odbieram za to, czego
zabrakło. Czyli: punkt za to, że bohaterowie są i drugi za to, że można ich
podzielić na głównych, drugoplanowych, epizodycznych i zbiorowych.
Główni, to oczywiście czworo
przyjaciół, których oczyma obserwujemy rozgrywające się wydarzenia. Kim są?
Jane jest bezwolną, zobojętniałą
na wszystko mimozą – tyle dowiedziałam się z pierwszego rozdziału, w którym
nagle odesłana do domu dziewczyna, choć podejrzewa, że kroi się coś wielkiego,
potrzebuje czterech godzin (podczas których nic nie robi), by zdecydować się na
sprawdzenie, o co właściwie chodzi. W następnym rozdziale, gdy bez większych
emocji przyjmuje porwanie matki przez obce wojsko, choć zakłada, że ją zabiją,
ostatecznie zaczynam podejrzewać, że Jane jest w istocie androidem, któremu
siadły podzespoły odpowiadające za imitowanie ludzkich zachowań. W dalszych
rozdziałach Jane prezentuje się kolejno jako despotka (gdy Sandy proponuje
ucieczkę, Jane sama podejmuje decyzję o odmowie, po czym uznaje, że to decyzja
całej grupy) i osoba dotknięta kompleksem zbawiciela (myśli wyłącznie o innych,
jest gotowa bez wahania się za nich poświęcić). Jej działania prowadzą do
rozbicia grupy, skazują ją i Patricka na więzienie, pośrednio doprowadzają do
pojmania Kate i samotnej tułaczki Evana po lesie. Nie sposób się z nią
utożsamić, bo w żadnej sytuacji nie reaguje jak typowy człowiek – jednym słowem
klasyczna Merysójka.
Drugą postacią żeńską jest Kate,
która na zmianę bywa kompletną suką i źródłem Elementu Komicznego. Suką jest
wobec Jane – i to nawet niezły pomysł, by Kate obwiniała starszą dziewczynę o
stratę matki. Problem w uwiarygodnieniu takiego podejścia. Czytelnik wie, że to
całkiem bezsensowne (Jane nie zrobiła nic złego, przeciwnie, próbowała pomóc i
częściowo jej się udało) i póki nie uwiarygodnisz w jego oczach postawy Kate,
będzie ona wychodziła na najczarniejszy charakter tego opowiadania. Serio, jej
postawa wzbudza we mnie więcej niechęci niż zachowanie tych wszystkich
Psychopatycznych Żołnierzy. A momenty, w których jest źródłem Elementu
Komicznego (np. gdy żartuje na temat ślubu Jane i Evana) zamiast ocieplić jej
wizerunek, robią z niej szczyla z kompletnym brakiem wyczucia czasu. Jane uważa ją za zaradną, ale to ewidentnie
bzdura, skoro w ciągu najwyżej kilku godzin od porzucenia brata Kate zostaje
ranna i daje się zamknąć w magazynie (bo ufa niewłaściwym ludziom).
Cała charakterystyka Evana opiera
się wyłącznie na jego relacjach z innymi. Do ojca ma żal, że zginął, Kate
kocha, ale nie na tyle, by choć raz jej wysłuchać i potraktować poważnie, a
cały sens jego istnienia sprowadza się do bycia truloffem Jane i biadolenia, że
chciałby ją uratować, ale nie wie jak.
O Patricku mogę powiedzieć tylko
tyle, że też jest androidem (w ciągu kilku godzin otrząsnął się po tym, jak był
świadkiem zamordowania całej swej rodziny) i ma kompleks zbawiciela
ukierunkowany na Jane (chce się poświęcić, by ją ratować). Aha, był bity przez
ojca. Właściwie to obaj chłopcy są na tyle nieokreśleni, że pisząc ocenę kilkukrotnie
zdarzyło mi się ich pomylić.
Poza tym wiek bohaterów ujawniasz
dopiero w czwartym rozdziale, czyli zdecydowanie za późno – do tej pory
zdążyłam już przyjąć za pewnik, że to banda gimnazjalistów.
Bohaterką drugoplanową jest
Sandy, koleżanka mamy Jane i wstrętna kolaborantka. Problem w tym, że ta jej
kolaboracja z wrogiem opisana jest kompletnie niewiarygodnie. Po pierwsze, już
trzeciego dnia od rozpoczęcia wojny organizuje zakrojoną na szeroką skalę
operację wsypywania mieszkańców miasta – moim zdaniem trochę za szybko za równo
na to, by Sandy zmieniła strony jak i na to, by wróg zaufał jej na tyle, żeby
powierzyć jej tak duży „projekt”. Jeszcze mniej przekonujące jest to, jak
pozostali orientują się w jej podwójnej grze. Podejrzeń (które pojawiają się
zupełnie nagle, podczas gdy wcześniej wszyscy ufają Sandy i szukają u niej
pomocy) nie wzbudzają fałszywki, ale to, że reakcje Sandy są nieszczere
emocjonalnie. Wybacz, ja tego nie kupuję.
Bohaterowie epizodyczni to
oczywiście pomordowani/porwani członkowie rodzin głównych bohaterów. Mamy więc
pozbawioną osobowości matkę Jane, równie pozbawione osobowości matki Evana i
Kate oraz Patricka, sadystycznego ojca Patricka (oraz nieżyjącego ojca Evana, a
także tajemniczo nieistniejącego ojca Jane) i pięcioletniego Toma. Jedynym
sensem istnienia ich wszystkich jest bycie źródłem pięciominutowej traumy dla
głównych bohaterów.
Bohaterem zbiorowym jest
najeźdźcza armia, przy czym zaliczam tu nie tylko bezimiennych żołnierzy
kręcących się po ulicach, ale również generała Dragha (który przy pierwszym
spotkaniu jest byle strażnikiem na ulicy) i jego poruczników-pomagierów.
Wszyscy oni, jak jeden mąż, są Sadystami z Psychopatycznym Uśmiechem i to w
najbardziej kiczowaty, zupełnie sztampowy sposób. Zachowują się jak okrutne
dzieciaki, które bawi wyrywanie skrzydełek muchom i podpalanie kocich ogonów.
Po pierwsze, to wtórne, przewidywalne i nudne. Po drugie, strasznie
nieprawdopodobne. Jeśli koniecznie chcesz mieć w opowiadaniu takiego bohatera –
choć, jak już wspomniałam, to postać do cna wyświechtana i bez polotu – to
uwierz, że jeden wystarczyłby w zupełności. Cała armia takich typków nie jest
przerażająca, ale śmieszna. Nie mam pojęcia jak ta zgraja zapitych durniów była
w stanie w ciągu ośmiu godzin opanować miasto (a może nawet cały kraj).
d) Fabuła (10 pkt)
Z tą kategorią miałam największe
problemy, ponieważ z jednej strony w opowiadaniu nie brakuje wydarzeń, a z
drugiej – nie dzieje się nic. Stąd punktacja, która jest wypadkową tego, że
dostrzegam zalążki potencjalnie ciekawych sytuacji i zwrotów akcji, ale są to
elementy tragicznie niedopracowane i niewykorzystane.
A teraz konkrety.
Zawiązanie akcji, czyli kluczowy
element fabuły, który decyduje o tym czy zdobędziesz, czy też zniechęcisz
czytelników, załatwiasz w dwóch zdaniach. Ciocia mówi Jane, że jest wojna, a
potem każe jej się pakować. To o wiele za mało. Reszta rozdziału pierwszego to
fabularna wata bez najmniejszej wartości – pakowanie, jazda na dworzec, podróż
pociągiem. Przez to, że opisane są zdawkowo, w żaden sposób nie służą
przedstawieniu świata i bohaterów, a z punktu widzenia rozwoju akcji nie dzieje
się tam nic istotnego. Część Evana to właściwie powtórka z rozrywki, tyle że w
innej obsadzie (plus bezcelowy spacer, czyli kolejny zapychacz).
Dalsze rozdziały są podobne.
Wydarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie, ale żadnemu nie poświęcasz uwagi,
więc i czytelnik tego nie robi. Akcja mknie od niemal-aresztowania na peronie,
po powrót do domu, aresztowanie matki, sprint do Evana, aresztowanie jego matki,
potem krótka przerwa na (anty)klimatyczne rozmowy i sen, i rzeźnia w domu
Patricka.
Od tego momentu tempo zwalnia,
dzieciaki siedzą u Jane, gadają o bzdurach (co miała wnieść opowiastka Jane o
wakacjach z siostrą? – to tylko bezsensowny zapychacz), wpada Sandy z
podrobionymi dokumentami. Dzieciarni szybko się jednak nudzi, a że są „osobami,
które potrzebowały kontaktu z innymi” (cytat z rozdziału piątego), postanawiają
wyjść na spacer. Po mieście okupowanym przez obcą armię, gdzie żołnierze
patrolują każdą uliczkę. Bezsens i absurd tego zwrotu akcji jest gargantuiczny!
Kończy się ta wyprawa w sposób
przewidywalny: Jane i Patrick w więzieniu, Evan i Kate szybko się rozdzielają,
Kate ładuje się w tarapaty, a Evan koczuje w lesie. W międzyczasie jest
bombardowanie.
A, Patrick i Jane są torturowani.
Niestety, zamiast być wstrząśnięta ich losem, jestem znudzona, bo ileż można czytać
podobne do siebie opisy bicia, rażenia prądem, krwawienia z licznych ran i
lądowania z powrotem w celi. Są też obowiązkowe tortury z podtekstem
seksualnym, a na deser wyrywanie paznokci. Nie wiem, czy oglądałaś najnowszy
sezon „Gry o Tron”, ale mi ten fragment Twojego opowiadania przypominał sposób,
w jaki scenarzyści poprowadzili w serialu wątek Theona – orgia okrucieństwa dla
samego okrucieństwa. Dla wywarcia na czytelniku odpowiedniego wrażenia
wystarczyłaby w zupełności jedna scena tortur, każda następna to po prostu
epatowanie sadyzmem.
Wydaje się, że jak na dziesięć
rozdziałów, nie przeładowałaś fabuły nadmiarem zdarzeń – ale te dziesięć
rozdziałów, to niecałe 80 tysięcy znaków, czyli około 40 stron standardową
czcionką w Wordzie. Dla porównania „Harry Potter i Komnata Tajemnic”, książka
nie porywająca objętością, (nieco ponad 200 stron) to ponad 400 tysięcy znaków
– pięć razy więcej.
Wnioski z tego dwa. Pierwszy –
produkujesz bardzo krótkie rozdzialiki. Drugi – próbujesz w te krótkie
rozdzialiki wcisnąć dużo akcji i w efekcie żadnego wydarzenia nie opisujesz
dokładnie. Skutek jest taki, że kolejne sceny śmigają czytelnikowi przed
oczami, ale ma za mało czasu, by je porządnie przeżyć i wczuć się w sytuację
bohaterów. Gdybym miała podsumować, co sądzę o dotychczasowym rozwoju akcji,
posłużyłabym się cytatem z Evana: „Jane, ale o co chodzi? To tylko wojna”.
Chyba nie taką reakcję chciałaś w czytelniku wywołać.
Kolejnym gwoździem do trumny
fabuły Twego opowiadania jest tendencja do pokazywania jednego zdarzenia z
perspektywy kilku bohaterów. Wszystko byłoby w porządku – bo sam zabieg
stylistyczny zły nie jest – gdybyś wraz z każdą nową perspektywą dorzucała
istotne fabularnie informacje. Tymczasem u Ciebie te sceny są niemal
identyczne, posuwasz się wręcz do przepisywania całych dialogów. Zmuszasz więc
czytelników do czytania dwukrotnie tego samego, a to koszmarnie nużące.
Ale nie to jest największym
problemem fabuły, a fakt, że nadal nie wiadomo, dokąd ona zmierza. Zaczynam
wręcz podejrzewać, że nie zmierza nigdzie, a po prostu wije się bez celu i
skręca akurat tam, gdzie w danym momencie masz ochotę powędrować. Wydarzenia,
owszem, łączą się w ciąg przyczynowo-skutkowy, nie wygląda jednak na to, by ten
ciąg miał gdzieś prowadzić.
I jeszcze jedna uwaga na koniec.
Co pewien czas serwujesz czytelnikom Element Komiczny – zamiast rozśmieszać,
czy rozładowywać napięcie, tylko mnie tym zirytowałaś, bo moment zawsze
wybierasz fatalny. Jane nawet raz nazywa sytuację po imieniu: wygłupy. Wygłupy
te mają na przykład miejsce w celi, kiedy Jane i Patrick, pojmani przez obcą
armię, wciąż nie wiedzą, jaki los czeka ich w niewoli. To naprawdę nie jest
śmieszne – co najwyżej wywołuje niesmak.
4.
Poprawność językowa (7
pkt)
Wielu oceniających w tym
podpunkcie po prostu wypisuje (wszystkie?) błędy znalezione w tekście, ale moim
zdaniem taka gruntowna korekta to robota dla bety. Poza tym Ty nagminnie
popełniasz te same błędy, dlatego wypisywanie kolejno wszystkich przykładów
byłoby bezsensowne. Zamiast tego wskażę Ci ich typy i postaram się wytłumaczyć
zasady rządzące językiem polskim, zaś odnalezienie wszystkich błędów i ich
poprawę zostawię Tobie. Nie ukrywam, że sporo przed Tobą roboty, bo hojnie
sypiesz bykami.
a) Ortografia
Masz z nią pewne problemy, choć
nie jest tragicznie. Tym niemniej kilka ortografów w tekście znalazłam, np.:
„-Słucham? - nie zdąrzyłam jej odpowiedzieć […]”. (roz. 2) – Powinno być „ż”.
„- Chcą nas wywieść!” (roz. 2) – W kontekście, w jakim pada to zdanie, powinno być
„wywieźć”.
„Z tego nie ma prawa
wyniknąć nic prócz zła. wybuch wojny
przekreślił moje plany na przyszłość […]”. (roz. 3) – Oczywiście po kropce zaczynamy nowe
zdanie wielką literą.
„[…] wiedzy zdobytej w
danej chwili z internetu”. (roz. 7) – „Internet”, o czym
wielu internautów nie pamięta, to nazwa własna, którą zawsze piszemy wielką
literą.
„-Jestem gen. Dragh […]”(roz. 7) – W tekście literackim
co do zasady nie używa się skrótów. A już z pewnością nie występują one w
dialogach, bo wygląda to dość absurdalnie – przecież ludzie tak nie mówią, to
wyłącznie forma zapisu pewnych słów.
Pojawia się też trochę literówek,
np.:
„-Bądź to jak najszybciej”. (roz. 1) – tu
„[…] wtedy jej oczu
popłynęły łzy”. (roz.
4) – Zgubiłaś „z” po „wtedy”.
„[…] kapałyśmy się, próbowałyśmy
przeskoczyć fale”. (roz.
4) – Brakuje ogonka, więc jest „a” tam, gdzie powinno być „ą”.
„Miałam nadzieję, że
żyję”. (roz. 7) – Tu
z kolei ogonek jest nadprogramowy, co sprawia, że całe zdanie traci sens.
b) Interpunkcja
Z tym jest znacznie gorzej.
Przecinki gubisz regularnie, np. tu:
„Prędko zdjęłam płaszcz
i buty i weszłam do salonu”.
(roz. 1) – Jeśli w zdaniu występuje więcej niż jeden spójnik „i”, to przed
drugim i każdym kolejnym stawiamy przecinek, a tutaj go zabrakło.
„Biegłam najszybciej
jak mogłam”. (roz.
2) – Przed „jak” powinien stać przecinek, oddzielający zdanie główne od
podrzędnego.
„Gdy zaprowadziłem go
tam, gdzie chciał i otworzyłem drzwi jak nakazał, wszedł i ukucnął przy moim
bracie”. (roz. 4) –
Tu zgubiłaś dwa przecinki: po „chciał”, domykający wtrącenie (dlatego powinien
tam stać, mimo że zwykle przed „i” go nie ma), a także przed „jak”,
oddzielający początek kolejnego wtrącenia.
„-Oszalałaś? Evan
powiedz jej, że też idę”. (roz.
4) – Brakuje przecinka po „Evan”, oddzielającego
mianownik w funkcji wołacza (lub wołacz) od reszty zdania. Jest to jeden z
najczęściej powielanych przez Ciebie błędów.
Czasem, dla odmiany, stawiasz
przecinki tam, gdzie są zbędne:
„Pewnie przyjadą po
tatę dziś, albo jutro, a może nawet
wcale”. (roz. 2) –
Przecinek przed „albo” występuje wyłącznie w konstrukcji „albo A, albo B”,
zasadą zaś jest jego brak. Poza tym sensowność tego zdania jest dyskusyjna –
dużo lepiej byłoby, gdyby kończyło się po słowie „jutro”.
„Po przemyciu, było trochę lepiej, ale i tak
wyglądała okropnie”.
(roz. 7) – Pierwszy przecinek jest niepotrzebny.
Z kropkami jest lepiej, chociaż
niekiedy stawiasz je tam, gdzie ich nie powinno być:
„-Proszę, wróć szybko
do domu. - odezwała się moja mama”. (roz. 1) – Kropka przed
myślnikiem jest zbędna.
Bywa też, że wstawiasz
niewłaściwy znak interpunkcyjny, np.:
„-Jane, ale o co chodzi.”
(roz. 2) – Zamiast kropki powinien być znak
zapytania.
„-Kate zrozum. Zabrali ją. Inaczej by tu była”. (roz.
2) – Zamiast pierwszej kropki powinien być przecinek, zgubiłaś też ten, który
miał stać przed „zrozum”.
„Co z tego, że i ona
straciła matkę.” (roz. 3) – Ponownie kropka
zamiast znaku zapytania.
Ale tym, co najbardziej rzuca się
w oczy, jest złożony problem z pogranicza interpunkcji, składni i stylu.
Spójrzmy na ten akapit:
„Mówili też coś o armii. Pewnie ona mówiła, że chce do niej wstąpić.
Byłby spokój. Mogła to zrobić. Potem jednak zaprzeczyła, co jeszcze
bardziej mnie rozzłościło. Stwierdziła, że muszą po prostu ratować tamtego. W takim razie musiałam działać.
Postanowiłam być dla nich miła. Myślałam, że wezmą mnie ze sobą i mój plan
by się udał. Z taką nadzieją usnęłam”. (roz. 3) – To nie tekst, to
rąbanka. Takich posiekanych na krótkie, pojedyncze zdania fragmentów jest w
tekście dużo i czyta się je fatalnie, ponieważ mają okropny, szarpany rytm.
Oczywiście nie zalecam pisania wyłącznie zdaniami wielokrotnie złożonymi, bo to
przegięcie w drugą stronę. Musisz znaleźć złoty środek, pamiętając, że
najlepiej czyta się tekst, w którym występują zdania o różnorodnej długości i
że do w dynamicznych scenach akcji sprawdzają się krótkie zdania, a do
statycznych opisów (np. przemyśleń) pasują zdania dłuższe i rozbudowane.
c) Składnia
Przede wszystkim przez
nieprawidłową składnię zdarza Ci się zmienić lub zgubić podmiot. W tym zdaniu
robisz jedno i drugie:
„W końcu podszedł do
nas jakiś strażnik i każdego po kolei wypytywał o miasto, z którego pochodził, po czym ustawili
nas w dwóch grupach”.
(roz. 2) – Czyżby strażnik zapomniał, jakie jest jego rodzinne miasto, skoro
pytał o to ludzi na peronie? I jacy oni
ustawili pasażerów w dwóch grupach, skoro jeszcze chwilę wcześniej strażnik
występował w liczbie pojedynczej?
Tu z kolei, nadużywając w dodatku
zaimków, plączesz składnię tak dokumentnie, że z samego zdania nijak nie da się
wyczytać, o co ci chodzi, a do rozwiązania tej łamigłówki niezbędna jest wiedza
z wcześniejszych fragmentów tekstu:
„Evan był moim
najlepszym przyjacielem. Właściwie miałam ich dwóch - jego i Patricka, ale ten drugi pochodził z mojego miasta, a
cała rodzina tamtego przyjechała z
drugiego końca kraju, gdy ten miał 5
lat, po śmierci jego ojca”. (roz. 2) – Zdanie do remontu.
Zrozumiałam je wyłącznie dlatego, że wcześniej dokładnie wyłożyłaś sytuację
rodzinno-mieszkaniową Evana.
Bywa też, że używasz zaimka,
który odnosi się do podmiotu wspomnianego nie zdanie czy nawet akapit, ale całą scenę wcześniej:
„Stwierdziła, że muszą
po prostu ratować tamtego”. (roz. 3) – W całym akapicie nie
ma ani jednego słowa, do którego mógłby odnosić się ten zaimek. Dopiero po
chwili doszłam to tego, że masz na myśli Patricka, o którym Jane i Evan
dyskutowali w poprzedniej scenie.
Generalnie, cierpisz na zaimkozę
pospolitą. Symptomy? Produkcja takich zdań:
„Tam oni siedzieli przy jego
ciele”. (roz. 4) –
Widzisz, o co mi chodzi, prawda?
Poza tym mieszasz wyrażenia
przyimkowe:
„Wspomnienia nigdy nie przyprawiały mnie w radosny nastrój […]”. (roz.
1) – „Przyprawiać o” lub „wprawiać w”, ale z wyrazem „nastrój”
poprawnie łączy się tylko drugi wariant.
Popełniasz też błędy w zakresie
związku rządu, czyli dopasowania rzeczownika w odpowiednim przypadku do
„rządzącego” nim czasownika lub innego rzeczownika, np.:
„Miała świadomość o decyzji władz”. (roz. 2) – „Świadomość” wymaga
rzeczownika w dopełniaczu, a nie w miejscowniku, dlatego prawidłowo będzie
„świadomość decyzji”.
Masz również pewne problemy z
ustaleniem prawidłowego szyku w zdaniu:
„Leżały nietknięte na
szczęście”. (roz. 6)
– Powinno być: „Na szczęście leżały nietknięte.”
d) Fleksja
„Byłem ciekawy co się
działo z Kate i Evan […]”. (roz. 2) – Męskie imiona
obcojęzyczne odmieniają się dużo częściej niż imiona żeńskie, a już z pewnością
wtedy, gdy w braku odmiany właśnie za żeńskie mogą być wzięte (Evan to jedno ze
zdrobnień od Evangeline). Dlatego w tym wypadku bezwzględnie powinno być „Evanem”.
„[…] dookoła roznosił
się smród wilgoci, fekalii,
chyba krwi”. (roz.
6) – Prawidłowa odmiana to „fekaliów”.
e) Leksyka
To kolejna kwestia, z którą nie
masz większych problemów, ale zdarza Ci się okazjonalne potknięcie, np.:
„-Mamo, a co z naszym
rządem? Próbują coś zrobić? Są nabory?”
(roz. 2) – Chodzi Ci
o pobór do wojska.
„Nie zważyłyśmy na upływający czas […]”. (roz. 4) – Prawidłowo: „nie zważałyśmy”.
„Partyzantka się pewnie nie organizowała. Ruch oporu też”.
(roz. 7) – Partyzantka i ruch oporu to z grubsza synonimy, dlatego te dwa
zdania to masło maślane.
f) Styl
Twój tekst toczy plaga powtórzeń,
np.:
„W końcu skończyła i […]”.
– Po prostu „Skończyła i […]” (roz. 1)
„[…]to było chyba moje najgorsze kłamstwo, ale
młody chyba w nie uwierzył”. (roz. 2)
„Mówili też coś o armii. Pewnie ona mówiła […]”.
(roz. 3)
„Przyjaciel za to klęknął przy nim i próbował go ocucić,
chociaż wiedział, że to nic nie da. Gdy zaczął płakać uklęknęłam przy nim i złapałam go za rękę”. (roz. 4)
„-W takim razie dajcie mi swoje zdjęcia - daliśmy jej
nasze zdjęcia”. (roz. 4) – Poza podwójnym
powtórzeniem, jest to przykład błędnie zapisanego dialogu.
„Stałem w miejscu, tępo wpatrując się w miejsce […]”. (roz. 5)
„[…] widziałam ból w jego oczach. Starałam się nie
okazywać bólu […]”. (roz. 7)
„[…] nie myślcie sobie, że będziecie ją dostawać od tak sobie”. (roz. 7)
Na poradzenie sobie z
powtórzeniami jest bardzo prosty sposób – należy tekst przeczytać na głos (na
inne błędy, szczególnie składniowe, też pomaga). Gwarantuję, że usłyszysz je
wszystkie. A później już tylko słownik synonimów, względnie chwila główkowania
nad szykiem zdania.
Używasz prostego języka, zdarza
się też, że posługujesz się wyrażeniami potocznymi, które w tekście literackim
mają status błędów stylistycznych, np. tu:
„[…] niby proste
pytanie, a mnie zagięło”.
(roz. 5)
Zwykle moją uwagę zwraca zbytnia
„poetyckość” i używanie wydumanych zwrotów, co wielu początkujących autorów
myli z bogactwem językowym, ale u Ciebie jest dokładnie na odwrót – do bólu
wręcz zwyczajnie. Chyba że znienacka siekniesz archaizmem, jak tu:
„-Proszę, […] -
wyszeptała moja rodzicielka”. (roz. 2) – Ta „rodzicielka”
pasuje do na wskroś współczesnego klimatu opowiadania jak pięść do nosa. I żadnym wytłumaczeniem nie jest ewentualna
możliwość, że Ty tak mówisz. To nie ma najmniejszego znaczenia, ponieważ poprawność
jest wyznaczana przez normę językową, a nie przez nawyki autora.
Krótkie podsumowanie strony
językowej: gdybym miała przyznawać punkty w tej kategorii kierując się
wyłącznie ilością błędów, zapewne odebrałabym ich jeszcze kilka. Ale w Twoim
wypadku byłoby to niesprawiedliwe karanie wielokrotnie za to samo, bo, jak już
wspominałam, w zasadzie powielasz kilka typów błędów, a pozostałe – np.
ortograficzne, fleksyjne czy leksykalne – to jednostkowe potknięcia.
Zdecydowanie musisz popracować nad interpunkcją, składnią i stylistyką –
szczególnie nad unikaniem powtórzeń i poszerzeniem słownictwa, które póki co
jest dość ubogie. Radzę zawrzeć bliższą znajomość ze słownikiem synonimów i
antonimów oraz słownikiem interpunkcyjnym ( jest i taki) lub zapoznać z
zawartością stron internetowych (szczególnie zalecam prosteprzecinki.pl) Zatrudnienie
bety z pewnością też by nie zaszkodziło.
5.
Oryginalność (3
pkt)
Nie można Twojemu opowiadaniu
odmówić pewnej oryginalności. Na tle popularnej, blogowej twórczości, czyli
romansideł spod znaku Dramione, względnie historii nastolatek zadurzonych w tym
czy innym idolu, wypadasz naprawdę dobrze.
Ale gdy wyjdziemy poza blogowe
poletko, natychmiast widać, że wojna to jeden z
najczęściej eksploatowanych przez literaturę tematów, powracający w
twórczości każdej epoki i serwowany na wiele sposobów: jest literatura faktu
(reportaże, opracowania naukowe), jest literatura piękna na faktach bazująca,
jak i liczne utwory zupełnie fikcyjne; jest wojna w przeszłości,
współczesności, przyszłości, a nawet wojna w światach równoległych; jest wojna
domowa i wojna globalna; jest wojna z perspektywy zwycięzców i pokonanych,
obrońców i agresorów, walczących za słuszną sprawę i gwałcących pokój w imię
zbrodniczych celów. Czy w takim wypadku w ogóle można mówić o oryginalności?
Owszem, przecież zawsze da się
ująć temat w świeży sposób lub zaproponować nową wizję wydarzeń. Jak to jest u
ciebie? „Zamknięcie miast” wydaje się być Twoim autorskim, zupełnie własnym
pomysłem na wojenną taktykę. Tyle, że jeśli przyjrzeć się temu bliżej,
sprowadza się do aresztowania i potencjalnej eksterminacji pewnych grup ludzi –
a więc nic nowego.
Poza tym nie całkiem rozumiem
sens tego posunięcia. W rozdziale dziesiątym zdajesz się tłumaczyć „zamknięcie
miast” chęcią pojmania pewnych ludzi, ale po cóż robić to tak na około? Naziści
i komuniści nie mieli problemów z wyłapaniem polskiej inteligencji czy członków
AK bez uciekania się do tak pracochłonnych i nieekonomicznych metod. W końcu
ile osób chce ta Twoja wroga armia wyłapać? Zakładając, że więcej niż tylko
rodziny głównych bohaterów, to ile to może ich być w jednym mieście: kilkaset?,
kilka tysięcy? A pomyśl sobie, ile osób pochodzących z innych miast, ale nie
mających potencjalnie nic wspólnego z wywołaniem wojny mieszka w takiej
Warszawie. Albo w Nowym Yorku. Dziesiątki tysięcy lub miliony. I ich wszystkich
trzeba wyłapać, a potem spośród nich odławiać tych, o których tak naprawdę
chodzi. A przecież niektórzy „winni” mogą być rodowitymi mieszkańcami miasta, w
którym prowadzi się obławę – co z nimi? Widzisz więc, że Twoja koncepcja nie
jest do końca przemyślana. Czy taką chybioną oryginalność mam punktować?
To może choć wniosłaś jakieś nowe
spojrzenie na wojnę, nieco świeżych przemyśleń? Też nie. Da się je sprowadzić
do stwierdzenia, że wojna jest okrutna, zła i bezsensowna – truizmy czystej
wody.
Punkty w tej kategorii przyznaję
więc za dobre chęci.
6.
Podsumowanie
Zabierałam się do tej oceny z
prawdziwym entuzjazmem, bo wydawało mi się, że ta historia ma wszystko, co
potrzebne, by podbić moje serce: tematykę – jak na blogowe opowiadanie – świeżą i niewyeksploatowaną, pomysł autorski
(choć czytam fanfiki i niczego im nie ujmuję, to utwór własny zawsze jest mi
milszy), a klimat bardzo mi odpowiadający, bo lubię wojenne filmy i seriale,
czytuję zarówno literaturę faktu jak i historie całkowicie fikcyjne. Słowem,
byłam pewna, że będę miała co chwalić.
Wyszło inaczej, ponieważ – co tu
kryć – opowiadanie jest słabe. Dlaczego, to już wyłożyłam. Ale kiedy przyszło
do wystawienia całościowej oceny, podliczyłam punkty i okazało się, że masz ich
35 – to górna granica Trolla. Moim zdaniem taka ocena nie oddaje jednak tego,
co sądzę o Twojej twórczości, dlatego dorzucam jeden punkt za odwagę w
kreowaniu własnego tekstu i pójście pod prąd obecnej mody na blogowe
opowiastki. To również – a może wręcz przede
wszystkim to – jest ważne w
twórczości literackiej: żeby pisać o tym, o czym pisać się chce, a nie o tym,
czego oczekują inni.
W ten sposób, zdobywszy 36 punktów, otrzymujesz ode mnie Okropny. Dalej nie brzmi optymistycznie, ale mam nadzieję, że spojrzysz na tę ocenę nie jak na ostrą krytykę Twojej twórczości, ale jak na informację, że dużo jeszcze przed Tobą pracy nad warsztatem pisarskim – bo to z tego powodu poległaś. Zarówno Twoja poprawność językowa, jak i umiejętność kreowania bohaterów, świata przedstawionego, dialogów, opisów i wreszcie fabuły, pozostawiają wiele do życzenia. Zdecydowanie jednak nie jesteś przypadkiem beznadziejnym. Przeciwnie, próba stworzenia od podstaw własnej historii i wykorzystanie w niej oryginalnych koncepcji pokazują, że podczas pisania myślisz – a to najważniejsze. Jeśli jednak chcesz nie tylko pisać, ale pisać dobrze, musisz opanować techniczną stronę tego rzemiosła.
~~~
Nie jestem pewna, czy mogę o to prosić, ale chciałabym, żeby do zakończenia stażu nikt do mojej osobistej kolejki się nie zgłaszał - chcę po prostu uniknąć sytuacji, jaka teraz wywiązała się w związku z zaginięciem Halszki. W wolnej kolejce jest sporo blogów i to z nich chciałabym wybierać delikwentów do moich stażowych ocen.
Zablokujemy Ci kolejkę, bo to faktycznie z naszej strony było głupie, że pozwoliłyśmy zgłaszać się di Halszkiej. Smuteczek, ale ja nic nie poradzę, że tak wierzę we wszystkich ludzi potrafiących postawić przecinek xD W Ciebie też, nawet po tym entuzjastycznym malu jeszcze bardziej, więc mam nadzieję, że nam nie uciekniesz xD A tak ogółem, to oficjalnie witam na stażu :D
OdpowiedzUsuńRównież bardzo serdecznie witam Cię w naszym gronie. I mam nadzieję, że nie uciekniesz od nas jak poprzednia stażystka. Przecież nie jesteśmy wcale takie złe, prawda? :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że nie jesteście złe. Nazywacie mnie Grafciem - jesteście urocze.
OdpowiedzUsuńDługi nick, a Grafcio ładnie brzmi XD
UsuńPrzyznam, że niezwykle udany debiut - ocena ciekawa i dobrze napisana. Sądzę, że oceniająca bardzo dobrze się zapowiada :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo.
UsuńPrzyznam szczerze, że z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu przeczytałam całość oceny, chociaż dzisiaj mam dość napięty grafik. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Gdybym była Autorką ocenianego opowiadania myślę, że nie miałabym powodu poczuć się w żadnym stopniu urażona, ponieważ ocena jest bardzo konstruktywna, przemyślana i nietuzinkowo napisana. "Grafcio" (mam nadzieję, że się nie obrazisz; masz faktycznie długi nick - chociaż uważam trafny) faktycznie wydaje się być stworzona do fachu.
OdpowiedzUsuńMnie tam się nie wydaje, żeby Grafcio była faktycznie grafomanem :D Co do kolejki - cóż, ustaliłyśmy, że najpierw oceni te stażowe, a już i tak ma jeden więcej. Dlatego polecam poczekać do momentu, w którym oficjalnie ogłosimy, że mamy kolejną pełnoprawną oceniającą :D
UsuńEmilyanne, zdecydowanie jestem grafomanem czystej wody - po prostu maskuję się doskonale ;)
UsuńBardzo spodobała mi się ocena tego bloga. Jest wyczerpująca, rady też są.
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia w dalszych ocenach i przejścia stażu ;)!
Dziękuję bardzo.
UsuńAj zapomniałam zapytać: czy jeśli kolejka do Ciebie, Gryfciu (wybacz, nie mogę się powstrzymać) jest zablokowana, to nadal jest opcja, że przyjmiesz kogoś z wolnej kolejki? Bardzo proszę o odpowiedź.
OdpowiedzUsuńPóki co nie przyjmuję nikogo więcej - w stażowej kolejce i tak mam już cztery blogi, w tym jeden zgłoszony w listopadzie. Kiedy się z tym wszystkim uporam i jeśli pomyślnie zaliczę staż, oczywiście zacznę przyjmować zgłoszenia i przeniesienia z wolnej kolejki.
UsuńGrafciu, już uwielbiam Twój sposób oceniania! Gratuluję niesamowicie fajnie napisanej oceny... Coś czuję, że się dogadamy, bo aż mi na twarzy wykwitł złośliwy uśmieszek, jak czytałam niektóre Twoje cyniczne uwagi XD Bardzo mi się podoba taki styl... Czekam na kolejny popis Twojego talentu XD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję bardzo za miłe słowa :)
Usuń" Poprawny zapis wyglądałby tak:
OdpowiedzUsuń-Jane, czy będą bardzo cierpiały?
To pytanie zbiło mnie z tropu. Nie wiedzieliśmy, gdzie są, i co z nimi zrobią.
-Myślę, że nie – odparłam.
Evan spojrzał na mnie i zauważyłam, że płakał.
Podeszłam i […]"
I tak jest źle, bo dialog powinien być zapisany od myślnika, a po myślniku powinna stać twarda spacja.
Na kwestię myślników w dialogu zwracam uwagę kilka akapitów później, ale faktycznie, nie dopilnowałam tego w moich poprawkach. Dziękuję za zwrócenie mi uwagi, zaraz się tym zajmę.
Usuń