Świąteczne
porządki w siedzibie OL
Odsłona
IV
–
Pingwin? Oczywiście. – Cat zaczęła brzmieć nieco histerycznie. – Tyrania i
kompletna inwigilacja! Odchodzę z tego domu wariatów.
Em spojrzała na nią groźnie.
– Nie histeryzuj. Masz czas do końca tygodnia na
znalezienie Ew, potem coś razem wymyślimy. I bierz mi tego Goslinga, bo
zaczepia mi mojego pingwina!
Nawet nie zauważyły, kiedy aktor podszedł do dziewczyny i
zaczął dźgać zwierzątko palcem, chichocząc przy tym jak dziewczyna.
– A ty się nie śmiej – warknęła do Innej. – Przypominam,
że wciąż masz ocenić dwa blogi w tym miesiącu.
Cat złapała Goslinga za rękę, odciągając go od pingwina i
wyrzuciła obie oceniające z gabinetu. Zaczęła krążyć po pomieszczeniu, nie
wiedząc, co zrobić. Oczywiście mogła odejść, to by było proste. Nie musiałaby
gonić po budynku z kilofem i drżeć ze strachu przed jakimś psychicznym wężem.
To było bardzo dobre rozwiązanie.
– Rzucam to! Pojadę do Pampeluny i będę mogła w spokoju
gonić się z bykami, jak zawsze marzyłam.
– Oczywiście, że się poddajesz. Zawsze to robisz, gdy
sprawy się komplikują.
Cat rozejrzała się zdziwiona po gabinecie, myślała, że
jest sama. Nie licząc oczywiście Goslinga, ale on niewiele mówił, a teraz
siedział na beżowej sofie pod oknem i bawił się szklaną kulą ze śniegiem w
środku. Spojrzała na lawendowe ściany, ale oprócz dwóch obrazów
przedstawiających krajobrazy z Prowansji, nie było na nich nic, co mogłoby do
niej przemówić („Gadające Super Obrazki”, które zamówiła, miały przyjść dopiero
w przyszłym tygodniu). Blogi, które miała ocenić, leżały uporządkowane w
specjalnych dźwiękoszczelnych teczkach, a cały pokój był aŁtorkoodporny, więc
nic nie miało prawa do niej mówić bez jej wiedzy.
– Bierz stąd te paskudne kartony, bo nie mogę dojść do
miski z mlekiem.
Spojrzała w dół i zobaczyła czarno-białego kota, który
patrzył na nią z wyczekiwaniem. Wszędzie by go poznała: czarny grzbiet i głowa,
biała końcówka ogona i trzy z czterech łap oraz mała biała plamka nad nosem.
Ale przecież on nigdy nie mówił!
– Mierda! –
wkrzyknęła Cat.
– Nie wyrażaj się w taki prostacki sposób – skarcił ją
kot.
– A-ale… Jak to m-możliwe?
Kot stanął na dwóch łapach i niczym człowiek zaczął się
przechadzać po gabinecie.
– Oczywiście, że potrafię mówić – rzekł po chwili. – To
nie może być takie trudne skoro najgłupsza rasa na planecie to potrafi. Pytanie
powinno brzmieć: dlaczego nie robiłem tego wcześniej? A odpowiedź na nie jest
jeszcze prostsza. Nie miałem ochoty rozmawiać z najgłupszą rasą na planecie.
Dziewczyna, wciąż w szoku, usiadła na sofie, nie
zwracając uwagi na Goslinga. Spojrzała na kota, który wskoczył na jej biurko i
jak gdyby nic zaczął przeglądać jej notatki.
– Myślałam, że pan nie żyje, Panie Freud. Nie było pana
od tygodni.
– Miałem do załatwienia kilka ważnych spraw w Seattle.
Ale musiałem w końcu wrócić, bo nie mogłem znieść tej głupoty, która opanowała
tę śmieszną ocenialnię. Bazyliszek? Jak głupim trzeba być, by w to uwierzyć
Cat gwałtownie wstała z sofy. Gadający kot to w sumie
codzienność w OL, ale gadający kot obrażający OL to już przesada.
– To niby Bogini Nike sama się spetryfikowała?!
Pan Freud zaśmiał się głośno.
– I jak głupim być trzeba, by uwierzyć, że ktoś został
spetryfikowany?
– To może wytłumaczysz mi, Panie Freud, co tu się dzieje.
Bo skoro nazywasz nas głupimi, to zakładam, że wszystko wiesz.
Kot spojrzał przez okno, za którym był piękny park
podobny do tego w Nowym Jorku. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Jedyne czego nie rozumiem, to dlaczego uwierzyłyście w
takie brednie… Przecież ta teoria z bazyliszkiem jest absurdalna, nie ma za
grosz logiki. Po pierwsze gdybyście dokładnie przyjrzały się planom budynku,
zauważyłybyście, że rury są zbyt małe, by bazyliszek mógł się w nich poruszać.
Po drugie by zostać spetryfikowanym trzeba spojrzeć w oczy węża przez jakiś
przedmiot. Znalazłyście coś takiego przy Bogini Jakjejtam?
– Nike – burknęła Cat.
– Po trzecie, czy macie jakiekolwiek potwierdzenie, że
została spetryfikowana? I chodzi mi o profesjonalną opinię, a nie na podstawie
jakiś głupich książek.
– A właśnie, że mamy. Był u nas lekarz i stwierdził, że
jest to petryfikacja. I co, Panie Freud?
Kot westchnął i potarł czoło zrezygnowany.
– Czyli nawet nie przeczytałyście tych książek dokładnie…
Cat spojrzała na niego zdziwiona. O co chodziło temu
przeklętemu kotu?
– Takie coś ma stwierdzić specjalista, magomedyk,
uzdrowiciel, ktokolwiek, kto ma o tym pojęcie. A nie jakiś podrzędny lekarzyna,
który ogłasza się na autobusach.
– Doktor Kostek jest profesjonalistą! Leczy każde nasze
rany, które odniesiemy w walce z blogami. I nie ogłasza się na autobusach,
tylko na przystankach.
– Nie sądziłem, że to możliwe, ale jesteście jeszcze
głupsze niż podejrzewałem – powiedział kot, kręcąc głową. – Zaprowadź mnie do
tej dziewczyny.
Cat nie miała ochoty się z nim kłócić, więc otworzyła
drzwi i wyszła na korytarz. Pan Freud zeskoczył z gracją z biurka i podążył za
nią na czwarte piętro. Korytarze były ustrojone milionem kolorowych lampek, naklejkami
ze Świętym Mikołajem, girlandami i innymi świątecznymi bibelotami. Kicz
opanował OL. Ale Cat nie narzekała dopóki na stolikach leżały pierniczki i
orzechowe ciasteczka. W końcu doszli do pokoju, który był czymś w rodzaju
szpitalu. Pomieszczenie nie było duże. Dwa łóżka stały pod ścianą z lewej
strony i dwa z prawej, naprzeciw wejścia znajdowały się drugie drzwi, które
prowadziły do schowka. Wszystko tu było białe i bardzo nieprzyjemne, panował tu
dziwny chłód i półmrok, choć był to środek dnia. Bogini Nike leżała w takiej
samej pozie, w jakiej ją znalazły. Podeszli do niej powoli. Gdy Cat spojrzała w
puste oczy dziewczyny, miała ochotę jak najszybciej uciec z tego miejsca. Serce
biło jej jak oszalałe, a ręce drżały. To miejsce było przerażające i nie
zmieniał tego fakt, że była tam z gadającym kotem. Kotem, który taszczył ze
sobą jakąś dziwną walizeczkę. Cat przyglądała się jak Pan Freud wyjmował z niej
jakieś tajemnicze narzędzia. Wziął do ręki coś, co przypominało lupę i zaczął
się uważnie przyglądać spetryfikowanej dziewczynie. Wyrwał jednego włosa z jej
głowy i wsadził go do czegoś w stylu drewnianego durszlaka z przykrywką.
Potrząsł tym kilka razy i wlał do środka gęsty płyn w kolorze purpury. Z
urządzenia zaczęła wydobywać się czarna para, ale kot nie zwrócił na to uwagi. Kilka
kropel tego samego płynu nalał na przeraźliwie bladą rękę dziewczyny, a po
chwili pojawiły się na niej czarne plamki i dziwne iskry. Pan Freud przyjrzał
się temu z bliska i nie wyglądał na zaskoczonego.
– To nie Bogini Nike – powiedział spokojnie, chowając
narzędzia do drewnianej walizeczki.
– Co?! Przecież widzę, że to ona!
– To ktoś, a raczej coś,
co wygląda jak ona, ale z pewnością nią nie jest.
– To niby kto to jest? – Cat była coraz bardziej
zdezorientowana.
– Doblint*.
– Co?
Kot westchnął i odłożył walizeczkę. Spojrzał na
dziewczynę i powtórzył:
– Doblint. Sobowtór inteligentny. Oczywiście to prototyp,
nigdy ich nie wprowadzono na rynek, były zbyt kontrowersyjne. Ich twórcą jest
Wily Astuto**, meksykański przedsiębiorca. Stworzył je jako tanią siłę roboczą
do swoich fabryk, ale dowiedział się o tym rząd i zakazał ich dalszej
produkcji. Ponoć Astuto stworzył sobowtóry najbardziej wpływowych ludzi w
Stanach i część z nich zdążył podmienić. Oczywiście rząd zdaje sobie z tego
sprawę, ale zbyt ryzykowne byłoby ich wyeliminowanie, ludzie mogliby się
dowiedzieć i zapanowałby chaos.
Cat usiadła na krześle, które stało obok łóżka. Nie mogła
uwierzyć w to, co usłyszała. Przecież to było niemożliwe. Cała ta historia
wydawała się jej nieprawdopodobna. Sobowtóry ludzi? Dlaczego ktokolwiek miałby
tworzyć coś takiego? Spojrzała na kota, który przyglądał się jej uważnie.
Wyglądał, jakby się o nią martwił.
– Doblinty miałby
być marionetkami Astuto i innych biznesmenów. Rządziliby największym mocarstwem
na świecie i nikt nie miałby o tym pojęcia. To był plan idealny.
– Był? – zapytała Cat cicho.
– Dlatego pojechałem do Seattle.
– Ale wciąż nie rozumiem, dlaczego ktoś stworzył
sobowtóra Bogini Nike i go spetryfikował.
– Doblint miał być szpiegiem w OL. Miał was zniszczyć od
środka. Prawdziwa Bogini Nike pewnie nie zgodziła się być podwójnym agentem,
więc stworzyli jej sobowtóra.
Cat wstała z krzesła i podeszła do okna. Otworzyła je
wciąż drżącymi rękami i zamknęła oczy, próbując ochłonąć. Wdychała powoli zimne
powietrze, chcąc poukładać wszystko czego się przed chwilą dowiedziała. Czyżby
OL walczyło z jakimś amerykańskim koncernem? Czy może to miała być bardziej
osobista wojna? I dlaczego? Kto zrobiłby coś tak okropnego? Chyba już wolała
tego bazyliszka.
– Kto? – spytała, obróciwszy się w stronę Pana Feuda.
Kot milczał przez chwilę.
– Nie wiem – odparł w końcu. – Ale to na pewno nie
Astuto. On nie żyje od dwóch tygodni.
Cat nie chciała nawet myśleć o tym, że śmierć Wily’ego
Astuto wydarzyła się w tym samym momencie co pobyt Pana Freuda w Seattle. To by
było dla niej za dużo. Nie pracowała długo w OL, ale miała pewność, że
oceniania nikomu nie szkodziła. I nie była na tyle ważna lub wpływowa, by jej
przejęcie coś znaczyło. Może kiedyś miałby to sens, ale teraz OL ledwie żyło,
kryzys, choć nie tak straszny jak kiedyś, wciąż był. Cat naprawdę nie wiedziała
co o tym wszystkim myśleć.
– Co zrobimy, Panie Freud? – zapytała po kilku minutach.
– Muszę się skontaktować z przyjacielem, a do tego czasu
masz całkowity zakaz rozmawiania z kimkolwiek. To zbyt niebezpieczne. Nikt nie
może się dowiedzieć o doblintach.
– A co ja powiem Em, Alu, Innej? One oczekują, że się
czegoś dowiem i to rozwiążę.
– No i to zrobisz. Ale dla ich bezpieczeństwa nie
wciągniesz ich w to – powiedział kot głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Tak
będzie lepiej dla nas wszystkich.
Po całym dzisiejszym dniu Cat nie miała siły się z nim
kłócić. Chciała spokoju, ciszy i zwykłego życia. To nie było dużo.
***
Na kolejne dwa dni Cat zaszyła się w swoim gabinecie,
udając, że jej nie ma. Em kilka razy dobijała się do drzwi, ale Cat postanowiła
chociaż raz posłuchać się irytującego, gadającego kota i z nikim nie rozmawiać.
Skontaktowała się też z Ew na wypadek gdyby któraś z dziewczyn postanowiła
sprawdzić, czy wykonuje polecenia szefowej. Oczywiście wcześniej powiedziała o
tym Panu Freudowi, wolała żeby wiedział. O dziwo kot uznał, że to dobry pomysł.
Dzięki temu nikt miał nic nie podejrzewać. Ew nic nie wiedziała o tajemnej
komnacie w łazience na trzecim piętrze, nie miała nawet pojęcia o samej
łazience. Cat chciała jak najszybciej to sprawdzić, ale nie wiedziała, jak to
zrobić, by nikt jej nie zauważył. Leżała na sofie, słuchając utworu Mozarta,
gdy usłyszała jakiś hałas po drugiej stronie drzwi. Ktoś zbliżał się do jej
gabinetu.
– Myślicie, że tam jest?
– A gdzie by mogła być?
– Może naprawdę odeszła…
– Nic nie mówiąc? Nie, raczej nie.
– To gdzie jest?
– No przecież miała szukać Ew.
– Ale chyba nie tak trudno ją znaleźć.
– Ej! A może ona też została spetryfikowana?
Rozległa się cisza.
– Alu, dawaj ten łom. Wchodzimy!
Cat zerwała się na równe nogi. Nie mogły jej tu zobaczyć.
Co by im powiedziała? Miała je okłamać? Nie, nie, to wykluczone. Podbiegła
cicho do biurka i wzięła figurkę wieży Eiffla stojącą obok zszywacza, którego
używała do poprawiania błędów. Podeszła do wysokiego regału na książki i
uderzyła o niego trzy razy figurką. Mebel odsunął się, ukazując tajemne
przejście. Cat spojrzała z przerażeniem na drzwi gabinetu i weszła do tunelu,
zamykając przejście. Biegła tak szybko jak mogła. Nie wiedziała co teraz
zrobić. Pan Freud jeszcze nie wrócił, dziewczyny jej szukały, a ona błąkała się
po tajemnych korytarzach OL. Całe szczęście, że dostała szczegółowe plany od
Ew, bo gdyby nie one, nie dowiedziałaby się o przejściu. Tylko szkoda, że nie
miała pojęcia dokąd prowadzi ten tunel. Zwolniła, próbując złapać oddech. Miała
wrażenie, że ściany są coraz bliżej siebie, a sufit jest niebezpiecznie blisko
jej głowy. Robiło się coraz ciemniej, pochodni, które miały oświetlać drogę,
było coraz mniej. Po kilku minutach błądzenia w niemal całkowitej ciemności
doszła do wyjścia. Uchyliła drzwi i wyjrzała na korytarz. Znajdowała się na
trzecim piętrze tuż obok tajemniczej łazienki. Nikogo nie było w pobliżu, więc
ostrożnie wyszła i postanowiła sprawdzić dokładnie pomieszczenie. Najwyżej
zginie. Wszystko jest lepsze od tej niepewności. Podeszła do umywalki i zrobiła
to samo, co Inna ostatnio. Po chwili w podłodze pojawiła się sporych rozmiarów
dziura. Cat spojrzała w dół. Ciemność. Wzięła do ręki jedno z mydeł i wrzuciła
je do dziury. Cisza. Musiało być bardzo głęboko. Przełknęła ślinę. Nie chciała
tego robić. Bardzo, bardzo, bardzo nie chciała. Ale co z tego, skoro musiała?
Pan Freud pewnie wolałby żeby tego nie robiła tego sama. Już chciała się
wycofać, gdy usłyszała kroki dochodzące z korytarza. Nie myśląc nic, wskoczyła.
***
To było dziwne miejsce. Zaskoczyło ją, że nie panuje tu
ciemność. Na suficie wisiały przepiękne, kryształowe żyrandole i nigdzie nie
było czaszek, kości i krwi jak się spodziewała. Kroczyła po puszystym, różowym
dywanie, nie wiedząc, co myśleć o tym miejscu. Nie powinno tak wyglądać. Miało
być straszne, ciemne i zimne. Miała wrażenie, że ten wystrój ma uśpić jej czujność.
Dotarła do rozwidlenia korytarzy. Nie zastanawiając się, poszła w prawo.
Rozmyślanie by nic nie dało, bo i tak nie miała pojęcia gdzie jest. Nagle na
jej drodze pojawiły się drzwi. Chwyciła klamkę i otworzyła je bez problemu.
Pomieszczenie, do którego weszła, było przerażające. Chciała krzyczeć, gdy
tylko dotarło do niej, co w nim się znajduje. Cztery wysokie, szklane pojemniki
wypełnione zielonkawą mazią. A w każdym pływała jedna z obecnych oceniających
OL. Podeszła do jednego z nich i stanęła twarzą w twarz ze swoim sobowtórem.
– Doblint – szepnęła.
Nagle zauważyła niską dziewczynę, która obserwowała ją
uważnie. Miała krótkie blond włosy, a jej oczy były wypełnione szaleństwem.
– Witaj, Cat – powiedziała, wykrzywiając usta w
przerażającym uśmiechu. – Mam nadzieję, że podoba ci się twój sobowtór. Długo
nad nim pracowałam.
– Kim jesteś?
– Och, to nieistotnie. Ważniejsze kim ty jesteś.
Cat spojrzała na nią zdziwiona. W co ona grała?
– Śmiem twierdzić, że doskonale wiesz – odparła,
podchodząc do dziewczyny. Nogi jej drżały, ale nie dała tego po sobie poznać.
Dziewczyna zaśmiała się.
– Oczywiście, że cię znam, Cat. Sądzisz, że jesteś
oceniającą, że znasz się na pisaniu. Myślisz, że masz prawo oceniać ludzi,
wytykać im błędy. Myślisz, że jesteś cholernym bogiem! Że możesz niszczyć
marzenia innych o zostaniu pisarką, zmieszać nas z błotem, wyśmiać. Nie, nie
możesz! Jesteś nikim! Tak jak inne
oceniające!
– Co ja ci zrobiłam? – krzyknęła Cat.
– Ty jeszcze nic. Ale zrobisz, tego jestem pewna. Takich
jak ja są tysiące, marzymy tylko o pisaniu, ale wy z zazdrości chcecie nas
zniszczyć.
W tej chwili zrozumiała. Zawsze myślała, że aŁtorki są
niegroźne, że trochę pokrzyczą, pokłócą się, ale ich największą bronią może być
tylko kolejne „dzieło” niszczące piękno języka polskiego. Nie podejrzewała, że
jedna z nich zaplanuje zemstę.
– Nie uciekniesz mi, Cat. Zniszczę cię, tak jak
zniszczyłam Bogini Nike i to samo zrobię z resztą. Zawładnę OL! I nikt mi nie
przeszkodzi.
Ruszyła w stronę oceniającej, trzymając w ręku tępe
narzędzie. Cat nie miała dokąd uciec. Ogarnęła ją panika. Zginie. Nikt nie wie,
że tu jest. Nagle drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wkroczył Pan Freud w
towarzystwie wysokiego mężczyzny. Podbiegli do aŁtorki i związali ją liną nasączoną
fabułą i poprawnością gramatyczną. Cat spojrzała na drzwi i zaważyła Em, Alu i
Inną. Jeszcze nigdy nie cieszyła się tak na ich widok. Podbiegły do niej i
rzuciły się jej na szyję, mówiąc coś do niej. Chciały żeby im wszystko
opowiedziała, ale jedyne o czym marzyła Cat, to zapomnieć o tym wszystkim.
***
– Gdzie ona jest – zapytała po raz kolejny Inna. Razem z
Em i Alu siedziały w gabinecie Cat, która znowu zniknęła.
– Mówiłam ci, że nie może iść sama do łazienki – warknęła
Alu.
– Co mogłoby jej się tam stać? – Inna wstała z sofy i
zaczęła się przechadzać po pomieszczeniu.
– Nie pamiętasz, co było ostatnio? – Alucardyna wydawała
się być naprawdę zła. – Em, dusisz pingwina!
Dziewczyna puściła zwierzątko, które niezdarnie zsunęło
się z jej kolan i podreptało w najdalszy kąt gabinetu. Cat nie było tydzień, a
one strasznie się martwiły. Myślały, że tajemnicze zniknięcia mają już za sobą.
Nagle usłyszały kroki na korytarzu. Cat weszła do
pomieszczenia. Na głowie miała granatowy beret, a w ręku trzymała papierową
torbę i bagietkę.
– Bonjour –
przywitała się z uśmiechem.
– Gdzie byłaś? – warknęła Alucardyna.
– Wiecie, pomyślałam, że trzeba zakończyć fetę. A nic nie
nadaję się do tego lepiej niż croissanty i francuska bagietka.
~~~
* hisz. Doble –
sobowtór; hisz. Inteligente – inteligentny
** ang. Wily –
przebiegły; hisz. Astuto - przebiegły
KONIEC
~~~
Trochę absurdalnie i surrealistycznie, ale tak już jest, jak się pozwoli Cat pisać coś takiego. Mam nadzieję, że nie jest źle i mnie za to nie zjecie. ¡Feliz Navidad a todos! Żeby jedzenie poszło w cycki ;)
Najszczersze życzenia pogodnych, wesołych świąt w ciepłej, rodzinnej atmosferze!
OdpowiedzUsuńI pomyśleć, że w zakończeniu fety świątecznej na OL, największą rolę zamiast oceniających odegrał nieznany nikomu, prócz Cat kot... :D Nie spodziewałam się tego :D
OdpowiedzUsuńA jak tam prezenty? Ja dostałam odświeżacz powietrza od siostry i szwagra, czego w dalszym ciągu nie rozumiem, choć wyraźnie powiedzieli mi, że to na jaja, bo było po trzy złote... eee... Ale mam wielki słoik Nutelli! XD
WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANE, I HUCZNEGO SYLWESTRA!
OdpowiedzUsuńI nawzajem :D
UsuńWitam, przybywam, by zorientować się, czy któraś z Was byłaby zainteresowana oceną bloga o tematyce biologicznej? Bez obaw, nie ma tam suchych definicji i wcale nie trzeba być pasjonatem biologii.
OdpowiedzUsuń